Cacka
*
Myśliłem ja – że Lira i że Styl,
Choć fala je nosi jak łabędzia,
Nie obliczającego dróg i chwil,
Choć cel mają w sobie: są narzędzia!
*
Myśliłem – że gdy Lud nie ma bytu,
Że słowu jeżeli brak powietrza,
Dotyka wieszcz kluczem u zenitu,
Skąd aura na świat płynie letsza.
*
Ja – myśliłem, że każda ze strun wie,
W jaką porę? wydzwonić co? i gdzie?
I myśliłem – że przez ich balsamy
Upowinowacone różności
Czynią – iż spóźnionych prawd nie mamy –
Spóźnionych dla miękkiej drażliwości.
*
Myśliłem, że wieszczów było tyle,
Ile jest blizn dotkliwych?! – a które
Przez form-czary – przez stosowną chwilę –
Opatrują się i leczą w porę – –
*
Och!… ja byłem błędny i sam chory:
Ponętniejsze jest lir przeznaczenie –
Są one dla prawd… czym w oknach sztory,
Na których wstrzymują się promienie,
Wyświecając płótno malowane,
Z malakitowemi krajobrazy,
Ze źródłami ametystowemi,
Pasterkami owianemi w gazy…
Z ziemią tą… co nie dotknęła ziemi!
*
One śnią: że szyba?… to posadzka!
One nucą: „Stąpaj bez poręczy,
W objęcia fantazji, co się wdzięczy…”
– – – – cacka – cacka!!