Tak jak uśmiech stojących
obok,
w kolejce. Niektórzy
czytają gazety. Dwóch starszych panów siedzi
w fotelu. Gospodyni przechadza się, tam
i z powrotem ustalając kolejność. Ustawiam się
na końcu. Czytający opuszczają gazety.
Starsi panowie podnoszą wzrok. Odpowiadam
na kilka pytań, a potem, wbrew woli,
zostaję
wypchnięta na przód.
– Jakiego rodzaju wariant pani sobie życzy? –
spytała Gospodyni. – tradycja, czy może
wariant współczesny? Kilku zawołało – tradycja!,
tradycja!, reszta: ee tam. – Wariant współczesny –
zawołał jeden ze starszych panów. Sprawa
została przesądzona. Wariant współczesny –
zgodziła się Gospodyni. – Wariant współczesny –
powtarzali mężczyźni. Wielu kiwało głową. –
Wariant współczesny – oświadczyłam. I
obłok pary z moich ust
zebrał się w krzywiźnie nieba, a potem
spłynął w dół, wezbrał w potokach, znikł
w żelbach i rozpadlinach, by wylać się
na ulice, przepłynąć rynnami. I zniknąć
w błogosławionych kloakach,