Wiersz zaczynający się linijką z Kawafisa*
Jest noc, i barbarzyńcy nie nadeszli.
Nie zawsze było tak ciężko;
Kiedy ogromny dwór migotał
Rycerstwem i plątaniną języków
Można było być kołodziejem i umrzeć szczęśliwie.
Pamiętamy owsianą mąkę i mięso jagniąt,
Dźwięki harfy, płachty paproci
Do wytarcia rąk,
Świeczki trzcin i masło,
Niesmak reumatycznego kronikarza,
Barbarzyński język i stada bydła, jak cień chmury
Wałęsające się po wilgotnych wzgórzach
Gdy wzgórza były młode,
Zarośniętych halabardników i ich groźne psy
Zachowanych w drzeworytach i na okładkach katalogów.
Teraz jest noc i barbarzyńcy nie nadeszli.
Lub jeśli nadeszli, zaczynamy dopiero dostrzegać,
Dotkliwe jak zbombardowana łazienka,
Oszalałe antropologizmy
I trędowate ironie w ich mowie
O dobieraniu dywanów, centralnym ogrzewaniu
I automatycznej zmianie biegów –
Jak zbielałe kości zająca
Albo garść wystrzelonych
Nabojów na opustoszałej strzelnicy.
Tłum. Piotr Sommer