Siostrom szpitalnym
Przynoszą uśmiech
Na różowych twarzach
Jak brzęczącą pszczołę
Lekko pochylają skrzydła
Nad białym czołem
Potem poduszkę – jakby była
Burym kotem – zwiniętym w kłębek
Miękko –
Ręką – uśmiechem
A gdy odchodzą
Dmuchają na lampę aby zgasła
I zostawiają ciepły sen
Zamiast światła
Nocą – nabrzmiałą
Od niezdrowych oddechów
Śnią o nich – smutni mężczyźni
To jest koszmarna wyspa
Na oceanie spokojnym
Trędowaci wyciągają ręce
Wyją –
Ich łóżka pełne pajęczyn
Twarze oprzędły
A ty chodzisz jak obłok
Spadły z promiennego nieba
Uśmiechasz się – dlaczego
Czy wiosny nie zabił jeszcze
Oddech zatruty
Czy w twoich ciemnych włosach
Fiołki pachną
Zsuń tę biel – odsłoń czołó
Chcę zobaczyć
Chcę zajrzeć
Do ogrodu wiosennego twoich myśli
Chodzisz taka promienna
Taka jasna
Jakbyś nie była słońcem
Wschodzącym nad trędowatą wyspą
Nie wiesz że to o tobie biała
Nie wiesz że zbierałam fiołki
Rozkwitłe pod krzakiem agrestu
Poraniłam myśli jak palce
I wolno z kolczastych słów
Wydobywam kwiaty
Te najpiękniejsze
Weź je zasadź – gdzie chcesz
Niech zakwitną
Obsadź nimi sny najspokojniejsze
Wieczory w gwiazdce lampy
Poranki słoneczne
I miłość
To za uśmiech ten wiersz
Za wiosnę – za pszczołę
Brzęczącą w uśmiechu