Niewidomi bogowie i zabójcy
W imię uczuć,
W imię potomstwa i erozji.
Zbieram łupy i odjeżdżam dalej, niż upływ krwi,
W pyle marzycieli lub radości ocalonych,
W imię błądzących bóstw i
Kostura ślepców zagubionych w rzeźni.
O, bogowie, których imiona tyle mi dają radości!
O, ślepcy, którzy sami siebie oszukujecie,
/ krzycząc w niebogłosy
W najgłębszych ciemnościach.
Zostawiam w waszych bezdomnych spojrzeniach
/ moje ciało i marzę jedynie,
Że razem ze mną posprzątacie trakt.
Rozbitkom została tylko duma samotności;
A przerażonym krokom obrzęd pożegnania.
A pożegnaniu, gest obciętego palca i podartych butów.
Ech, ślepcy, i wy, bogowie w otchłani pożaru!
Okrywacie się mną, a ja z chytrego szaleństwa
/ chwytam szept, dotyk i ruch,
Rozpalony cudzymi winami i pragnieniem czasu
(jeszcze nie obudziłem się z walki
/ pomiędzy wielbłądem przodków a smokiem postępu).
Ech, martwi przodkowie, ech, pokolenia
/ zagubione w naftowych śmietnikach!
Ech, wymierający księża, ślepcy i bogowie!
Pozostała tylko gorycz rozchwianego krzyku.
On przenika wzrokiem – mnie i mojego kata.
Zabójco mój, twój apetyt rośnie, kończ szybko
Swą sprawną robotę.
Zatańczę z tobą w rycie pożegnania!
Zabójca okrąża moją grzeszną głowę;
/ wypijmy razem moją krwią ostatni toast,
Szanując twoją radość, dopóki żyję na skrzydłach,
Wyobcowany.
(Taka była wola świętych i proroków…)
O, bogowie, ślepcy i ty, mój zabójco –
Zapraszam was na pożegnanie.
Kiedy życie osiągnie swój szczyt, stanie się pustką,
A pustka jest koroną zagubienia.
Bądźmy bogami, katami czy ślepcami,
Co prowadzą ślepców po bezdrożach:
Niech jeden obdarzy drugiego wzrokiem,
Bo szczytem wszystkiego jest Duma.