Ballada o królu i błaźnie z morałem zaznaczonym wyraźnie
Nudził się król, z nudów był chory
Kitwasił, memłał, ślinił się i czkał
Z nudy rozpisał nawet wybory
Chociaż monarchia była dziedziczna
Wygrał wybory o własny tron
I jeszcze bardziej nudził się on
Aż w końcu nudy tak strasznej zaznał
Że do krwi obgryzał paznokcie u nóg
Zawył, zaskomlał – zawołał błazna!
Niech się w mej nudzie doszuka luk
Przygalopował spocony grubas
Komik – artysta, pseudonim Pic
Rzekł: – skoro jestem z wizytą u Was
Wasza Wysokość, opowiem wic
Przyszła raz baba do doktora…
W tym miejscu mu przerwało coś
Z królewskiej ręki pomidora
Otrzymał w formie fangi w nos
Nie stropił się tym faktem zbyt
Bowiem tu stawka szła o byt
I z miejsca w ekscentryczną polkę
Ruszył, ująwszy gatek kraj
Fruwał jaskółką, stawał kołkiem
W rytm krakowiaczka de wolaj
Potem motylkiem frunął w górę
A że przyciężki trochę był
Zamiast szpagatu zrobił sznurek
Kończąc japońskim mostkiem w tył
Nie było braw, nie było ech
Jedyny dźwięk – królewski ziew
Artysta pojął już, że przegrał
Walkę o najjaśniejszą z łask
Błazen umiera jako żebrak
Kiedy sczernieje śmiechu blask
Dobrze być chociaż żywym trupem
I gdy przemykał w stronę wrót
Poślizgnął się i padł na dupę
I stał się cud! Stał się wielki cud!
Król zachichotał, zarechotał
Posmarkał się, a za nim dwór
Magnaty, szlachta i hołota
Każdy się śmiał, jak mógł, czym mógł
Płynęła radość w świat szeroki
Na grzbietach akustycznych fal
Zerwane od uciechy boki
Taczkami wywożono z sal
Morał ballady – że zdrowy śmiech
Rodzi się podług reguł trzech
Po pierwsze – chwyt przez zaskoczenie
Drapieżnej puenty mocny smak
Po drugie – podziw i olśnienie
Że aktor naturalnie gra
Po trzecie – co najwyżej cenię
Jako kulturotwórczy fakt
Szeroki oddźwięk i zrozumienie
Każdy na dupę kiedyś padł