Polska poezja

Wiersze po polsku



O Autorze

Wojtek Bellon – poeta, kompozytor, pieśniarz, balladzista, innymi słowy
bard, to bez wątpienia najwybitniejszy przedstawiciel nurtu tzw. piosenki
turystycznej, w jak najlepszym znaczeniu tych słów, przy całej
niedoskonałości tego określenia. Już za życia był postacią niemalże
legendarną. Jego piosenki znajdują się we wszystkich śpiewnikach
turystycznych. Utwory takie, jak „Majster Bieda” czy „Sielanka o domu”
usłyszeć można w schroniskach i chatkach górskich, przy ogniskach na
biwakach, w klubach studenckich, wreszcie w domach w czasie spotkań
ludzi śpiewających i czujących podobnie jak Wojtek.
Gdy rozmawiałem z nim 30 marca 1985 r. podczas wspólnego jurorowania
na X Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Turystycznej „Włóczęga ’85” w
Zielonej Górze, żaden z nas nie przypuszczał, że będzie to nasza
ostatnia rozmowa i ostatni udzielony przez niego wywiad. Był pełen
zapału i planów na najbliższą przyszłość. Mówił, że od trzech lat niczego
nie napisał, a teraz „złapał cug” i robi nowy program – tym razem o
charakterze obrachunkowym, pokoleniowym. Z ludzi, z którymi chciałby to
przedsięwzięcie zrealizować, na pierwszym miejscu wymieniał Jana
Hnatowicza. Jak się później okazało on właśnie towarzyszył Wojtkowi w
jego ostatnich chwilach.

Piotr Bakal

i ostatni wywiad przeprowadzony w kwietniu ’85 roku…

NIGDY NIE ZDRADZĘ MAJSTRA BIEDY

Piotr Bakal: Jesteś poetą, kompozytorem, pieśniarzem, niemal
legendarną postacią tzw. „piosenki turystycznej”, jednym z
najwybitniejszych przedstawicieli piosenki studenckiej, zwłaszcza jej nurtu
poetyckiego, balladowego…

Wojciech Bellon: Przede wszystkim chciałbym zacząć od tego, że nie lubię
etykiet, a tu już padły dwa hasła, które są etykietami: piosenka
studencka, piosenka turystyczna. Nie bardzo rozumiem, co znaczą te
określenia. Z własnego doświadczenia wiem, że śpiewając te same pieśni
raz byłem piosenkarzem turystycznym, raz studenckim, raz artystą
uprawiającym piosenkę literacką, poezję śpiewaną, wreszcie folk, aż do
akustycznego rocka. Nie trzymajmy się więc etykiet… Jak zaczynałem?
Tak, jak każdy, po prostu… Było nas kilu w szkole, graliśmy na
gitarkach. Oczywiście graliśmy rocka, bo to były jeszcze lata
sześćdziesiąte, ale robiliśmy jednocześnie rzeczy folkowe. Idolem był dla
mnie Dylan, choć jednocześnie fascynowali mnie Rolling Stones. Ale,
jeżeli pod coś się podpinam, to pod Dylana. No i wtedy to się zaczęło…

P. B.: Kiedy i gdzie wystąpiłeś po raz pierwszy publicznie?

W. B.: W Busku Zdroju, żeby było śmieszniej, na eliminacjach do Festiwalu
Piosenki Patriotycznej. Prowadziłem tam konferansjerkę, jeszcze jako
uczeń liceum, w garniturku… Oprócz tego wykonywałem swoje protest
songi…

P. B.: ???

W. B.: No wiesz: „te bomby lecą na nasz dom” – tego typu.
Natomiast „Bukowina” narodziła się troszkę później. Była to grupa
zupełnie wolna… W tym czasie byli tam ludzie, którzy po prostu wędrowali
ze mną Sudetami od Kotliny Kłodzkiej po Świeradów. Wylądowaliśmy w
Szklarskiej Porębie i tam na Giełdzie Piosenki Turystycznej
zadebiutowaliśmy odnosząc niesłychany, jak na nas, sukces. Zdobyliśmy
jedną z głównych równorzędnych nagród. Był to rok 1971. Ja byłem wtedy
najstarszy, świeżo po maturze. Reszta to gimnazjaliści.

P. B.: Jak przedstawiał się wówczas skład zespołu?

W. B.: „Bukowina” była wtedy swego rodzaju hasłem wywoławczym dla
określonej grupy ludzi, którzy się w pewnym momencie skrzykiwali i
razem śpiewali. Z późniejszego zespołu były tylko dwie osoby: Grażyna
Kulawik zwana Zajączkiem i ja. Już następnego roku okazało się, że
dzięki naszemu pobytowi na Giełdzie „podłączył się”, a dokładnie: został
zaproszony i zaakceptował formułę, Wojtek Jarociński, który, jako jeden z
kilku, wyznaczał później muzyczną stronę grupy.
Występowałem potem na „Bazunie” i na paru jeszcze przeglądach,
wspaniałych zresztą, jak np. w klubie Nowy Żaczek w Krakowie. To były
takie wieczory, spotkania z piosenką turystyczną, które się odbywały w
grudniu co roku. Pamiętam, że Aleksy Gałka, dawny członek
kabaretu „Pod Budą”, w związku z tym, że był to przegląd studencki, a ja
nie studiowałem, zapowiedział mnie jako studenta WUML-u… Ale to taka
anegdotka.
Natomiast w 1974 roku zdobyliśmy jedną z równorzędnych głównych
nagród na festiwalu w Krakowie. To się jeszcze wtedy nazywało Festiwal
Piosenki i Piosenkarzy Studenckich. Potem były nagrania radiowe. Przy
czym na antenie „chodziły” – jak to się nieładnie mówi – od czasu do
czasu chyba ze trzy piosenki, a nagraliśmy znacznie więcej. Zrobiliśmy w
telewizji program Magdy Umer „Piosenki wiatrem pisane”, który nie
wiadomo dlaczego został skasowany… Nagraliśmy płytkę w ramach
finansowanej przez SZSP serii singli, które miały pełnić rolę promocyjną w
związku z VI Festiwalem Kultury Studentów, który się wtedy odbywał w
Poznaniu. Nie mam do dziś tej płytki, prawdę powiedziawszy… I, dzięki
panu Korneliuszowi Pacudzie, nagraliśmy wspólnie z Jasiem Wołkiem
kasetę. To są chyba nasze najlepsze nagrania, chociaż w Katowicach
zrobiliśmy jeszcze naprawdę znakomite rzeczy, tylko już w późniejszym
okresie.

P. B.: Czy Wolna Grupa Bukowina jeszcze istnieje?

W. B.: Nie, nie istnieje… To znaczy… trudno powiedzieć, że nie, bo jeśli
istnieje potrzeba, żeby zaistniała, to zawsze zaistnieje. Co prawda każdy
zajmuje się czymś innym, ale jesteśmy cały czas w kontakcie. A trzeba
powiedzieć, że jest nas, ludzi, którzy się złożyli na „Bukowinę”, ładnych
paręnaście osób.

P. B.: Co się z nimi dzieje?

W. B.: O! Tutaj by trzeba wyłożyć długą listę i odhaczać przy każdym
nazwisku. Mogę tylko powiedzieć, co dzieje się z głównym trzonem grupy,
który wyznaczał jej charakter. Grażyna zajmuje się dziecięciem, które
powiła dwa lata temu. Wojtek Jarociński zajmuje się pracą w firmie usług
wysokościowych – jest zawodowym alpinistą. Wacek Juszczyszyn gra z Elą
Adamiak i ze mną od czasu do czasu, zresztą Wojtek też ze mną grywa.
Jasiek Hnatowicz gra u Martyny Jakubowicz i czasami ze mną. Rysiek
Styła gra w Base Space, robi własną kapelę i okazyjnie gra ze mną. No i
można by tu mnożyć nazwiska, ale wydaje mi się, że akurat ci ludzie,
których tutaj wymieniłem, wyznaczali drogę muzyczną „Bukowiny”.

P. B.: Czy uważasz, że Wolna Grupa Bukowina odniosła sukces artystyczny
w skali kraju?

W. B.: Wydaje mi się, że nie, jeśli chodzi o komercyjność, o sprzedawanie
się. Wydaje mi się, że „Bukowina” przestała istnieć akurat w momencie,
gdy zaczęło się tylko granie. Dlatego, że wówczas przestała istnieć idea,
która była istotna, czyli wspólne bytowanie, a nie tylko granie, czyli trasa,
trasa i jeszcze raz trasa… Ponadto, jakoś nigdy nie zabiegaliśmy o to,
żeby ktoś się nami zainteresował, nie dbaliśmy o to. Akurat nie było
takich ludzi, oprócz paru osób, którzy sami się zaoferowali i chcieli nas
promować. I tak się grało po klubach, po klubach, po klubach, po
estradach, po składankach i na tym się skończyło. Niemniej wydaje mi
się, że odnieśliśmy inny sukces. Taki, że ja dzisiaj przychodzę do
schroniska i słyszę swoje piosenki, czy Jarocińskiego, czy Juszczyszyna. I
to jest sukces, który, co prawda nie jest wymierny na przykład finansowo,
ale jest wymierny w świadomości…

P. B.: Czy według ciebie istnieją instytucje, które powinny zajmować się
promocją młodych twórców: piosenkarzy, muzyków? Czy spełniają swoje
zadanie?

W. B.: Ja akurat o takich instytucjach nic nie wiem. Ja uważam, że każdy
powinien sobie radzić sam i tak jak sobie poradzi, to jest jego sprawa. Ale
mam przykłady, że czasami warto się kimś zainteresować. W zeszłym
roku robiłem na FAMIE w Świnoujściu koncert pt. „Święto”. Chodziło mi o
wyjście ze studenckiego getta, o rozszerzenie, pokazanie, że studencka
piosenka, to nie tylko gość z gitarą, ale może to być folk, może być ta
wojownicza piosenka: postkaczmarszczyzna, może być gitara klasyczna,
może być country, reggae, blues, rock. Był to muzyczny koncert.
Chciałem zgromadzić tam z jednej strony tzw. gwiazdy (że wymienię tu
Martynę Jakubowicz, Dżem, Daab, Bus Stop, wreszcie
reaktywowaną „Bukowinę”), a jednocześnie w każdym takim bloku mieli
wystąpić ludzie zupełnie nowi. Jeździłem po Polsce po różnego rodzaju
przeglądach i dobierałem ludzi. Byłem naprawdę szczęśliwy, gdy
dowiedziałem się, że w tym roku na Yapie w Łodzi nagrody główne zdobyli
ludzie, których wziąłem z Poznania. Byli wtedy zupełnie niezauważeni
przez jury eliminacji do Studenckiego Festiwalu Piosenki, a ja właśnie ich
wybrałem do swojego koncertu na Famie. Ci ludzie, to zespół Stare Dobre
Małżeństwo i Ola Kiełb.

P. B.: Czym jest dla ciebie i czym powinna być w ogóle piosenka
turystyczna?

W. B.: W momencie, gdy ja się znalazłem gdzieś w kręgu tzw. piosenki
turystycznej, było mi wszystko jedno, co się tam śpiewa: czy się śpiewa o
górach, czy Dylana, czy Beatlesów. Chodzi o to, żeby razem śpiewać, żeby
być ze sobą przy tym śpiewaniu, że to śpiewanie jest funkcją wspólnego
bytowania. Natomiast w pewnym momencie zaczęła funkcjonować
administracja, która odogniskowiła – obrzydliwe słowo, ale powtórzę –
odogniskowiła pieśni śpiewane przy ognisku, nadała im rangę
administracyjną. Takie jest moje zdanie. W ten sposób powstała etykieta,
z którą ja się nie zgadzam.

P. B.: Miło mi to słyszeć, bo we wszystkich swoich publikacjach, czy
wypowiedziach na ten temat i ja staram się zawsze podkreślać, że nie
chodzi o temat piosenki, tylko o to, czy funkcjonuje ona w warunkach
turystycznych, czy jest śpiewana mówiąc po prostu lub jak wolisz: jest
funkcją wspólnego bytowania…

W. B.: Tak mi się wydaje. I w tym momencie niech to będzie „piosenka
turystyczna”, to nie jest istotne, bo etykieta się nie liczy. Tu chodzi o to,
żebyśmy razem byli przy tym…

P. B.: Czym jest dla ciebie pisanie piosenek?

W. B.: Albo się pisze, albo się nie pisze… Jeżeli jest coś w człowieku, to
dobrze jest to czasami przelać na papier. Jest tylko taka sprawa, że
trzeba mieć wyczucie, czy to, co się napisało, to jest akurat to, o co
chodzi. Wiesz, ja na przykład nie napisałem zupełnie nic przez trzy lata,
a w tej chwili mam cug…

P. B.: Nad czym pracujesz?

W. B.: Nad nowym programem, który chcę zrobić wespół z paroma
przyjaciółmi. To będzie taki bardziej obrachunkowy program. O tym, co
przeżyłem ja i paru jeszcze innych ludzi. Mniej sielanki, więcej goryczy.
Oczywiście nie będę rezygnował z pewnych rzeczy, które kiedyś zrobiłem –
na przykład nigdy nie zdradzę Majstra Biedy…

P. B.: Kto wziąłby udział w tym przedsięwzięciu?

W. B.: Na pewno Jasiek Hnatowicz. Chciałbym, żeby Wacek Juszczyszyn,
dobrze żeby był „Mały” Pawlukiewicz i sekcja. A kto w sekcji – jeszcze w tej
chwili nie wiem.

P. B.: Odwiedzasz od czasu do czasu rozmaite imprezy i przeglądy
poświęcone piosence turystycznej. Które z nich najbardziej ci się podobały?

W. B.: Najbardziej mi się podobał dwa lata temu „Rogacz” (Ogólnopolski
Studencki Przegląd Piosenki Turystycznej – Rogacz ’83, impreza
plenerowa w pobliżu studenckiej chatki na Rogaczu, w górach koło Bielska
Białej, zorganizowana przez śląski „Almatur” – przyp. P. B.). Chociażby
dlatego, że, bez względu na to, co było śpiewane, było to w określonym
miejscu i w określonym czasie. Ten naturalny amfiteatr, ta chatka,
znakomite nagłośnienie, a jednocześnie przedziwna zbieranina ludzi: od
typowych turist-singerów, przez Irka Dudka, wreszcie po mnie, który
przybyłem w ostatniej chwili. I wydaje mi się, że tam się fajnie grało,
fajnie się ze sobą było, a w tym rodzaju twórczości chodzi o to, by być
razem i śpiewać razem.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 2,50 out of 5)

Wiersz O Autorze - Bellon Wojtek