Dziejba Leśna
Dziejba Leśna
/Wnętrze grobowca pogańskiego. Przez otwór z prawej strony – wchodzi
święty M a k a r y z wiązką chrustu na plecach. Posuwa się w głąb
grobowca, układa chrust na ziemi i roznieca ognisko. Zrazu drobny, a
potem coraz większy płomień rozwidnia grotę światłem, które pełga po
ścianach grobowca wraz z towarzyszącą mu w bezwładnym popłochu
gromadą niepohamowanych cieni. Blask pada na leżące tu i ówdzie
zwłoki, rozmaicie na ziemi rozpostarte. Święty M a k a r y – odziany w
szaty ubogie. Jest krępy – z czarną brodą. Ruchy ma pewne siebie, choć
nieco porywcze i niespokojne. Układa płaszcz na ziemi i z chrustu robi
jakie takie wezgłowie, aby spocząć./
M a k a r y
Tu spocznę. Tu – mój nocleg – w pobliżu tych twarzy,
Z którymi blask ogniska tak źle się kojarzy. –
Tak mu obco po martwych bezwyrazach pełgać –
Tak się boi w sen wieczny zbyt złociście wełgać!
/rozgląda się po grobowcu/
Prześpię noc. Na noc całą dla świata – przeminę
I pomyślę, żem nabył śmierci odrobinę
Od tych zmarłych… A z taką odrobiną właśnie
Łatwiej mi już do Boga…
/przygląda się kolejno zwłokom/
Leżą tak grymaśnie…
Ten – na wznak, ów – na boku, a tamten – na brzuchu.
Coś w nich jeszcze się dzieje – pomimo bezruchu.
Może milczą – wsłuchani w podziemnych burz łoskot?
A może weszli w bezmiar tych pośmiertnych prostot,
Gdzie się wszystko tak spełnia, jak chęć szumu w lesie,
A cokolwiek się staje – jest tym czego chce się…
/posuwając się w głąb grobowca, zatrzymuje się nas trupem o kształtach,
świadczących jeszcze o dobrobycie – tłustych i ordynarnych/
Więc i taki otylec – z mgłą zaświatów sprzeczny –
Karkiem śmiesznie rubasznym – pcha się w żywot wieczny?
/przygląda się następnemu/
A ten ma nie sprawdzalną obojętność w twarzy
Na to, co się zdarzyło – lub się jeszcze zdarzy…
/spostrzega piłkę/
Piłka, którą poganin w swej bezbożnej chuci
Rzucił w zaświat i czekał, czy mu kto odrzuci?
/spostrzega trupa D z i e w c z y n y/
Trup dziewczyny. Trup świeży. Skóra jeszcze gładka.
Ileż to wiosen w kościach? Młodziuchna próchniatka.
I dłonie dołyszkami odwróciła blada,
Jak gdyby próbowała, czy właśnie deszcz pada?…
Można całą jej duszę pomieścić w jaskółce!
/zamyśla się na chwilę/
Na niej, jak na upchanej nicością pościółce,
Głowę do snu utrwalę na dowód pogardy
Dla tych zgręzów pogańskich! Sen będę miał twardy!
/układa głowę na piersiach D z i e w c z y n y i nogi przed się wyciąga/
I przez sen będę chwalił bezmiar Twej wszechmocy –
Śnij mi się, Boże wielki, śnij mi się tej nocy!
/Szepce modlitwy i zasypia.
Zgłębi mroku – z najdalszych zmierzchów grobowca – wyłaniają się nagle
dwie nieokreślone w swych zarysach postaci, które w miarę zbliżania się
do śpiącego określają się coraz wyraźniej i pośpieszniej w swych
kształtach. To – A m a z a r a k i A z a r a d e l. Obydwaj przyglądają się
św. M a k a r e m u./
A z a r a d e l
Śpi
A m a z a r a k
I myśli, że właśnie sam Bóg mu się marzy,
A śni mu się – nic z Boga – coś z człeka – twarz twarzy,
Złuda do powszedniego dla śpiących użytku –
Bóg prawdziwy dla świata jest przedmiotem zbytku.
A z a r a d e l
Nogi przed się wyciągnął – dość krępe w budowie.
Nicość ma za podnóżek, trupa za wezgłowie.
A m a z a r a k
I co to za karczemny do trupa stosunek!
Chrapać na zmarłej piersi, co śni pocałunek!
A z a r a d e l
I żywcem wstydliwości urągać trupięcej!
Płeć zmarłych jest ta sama!
A m a z a r a k
A może – coś więcej!
/A z a r a d e l przyklęka nad trupem D z i e w c z y n y./
A z a r a d e l
Boże! Jeśli Twe oczy umarły postrzegą –
Wwódź ją na pokuszenie, nie zbaw ode złego,
Nie daj je spocząć w grobie! Niech zawsze się trwoży
O swój proch złotowłosy – o Twój uśmiech boży!
Niechaj nawet po śmierci dba o urok trwalszy,
Niech się w mroku boryka o szczęścia ciąg dalszy!
/Wstaje z klęczków./
A m a z a r a k
Amen! Szczera modlitwa wzrusza jak żałoba.
I ten „szczęścia ciąg dalszy” – dość mi się podoba.
Ty – ciał znawca. Zbudź trupa. Daj mu pląs i dreszcze.
Niech ciało samo siebie przeżyje raz jeszcze.
I niech święty Makary, gdy noc minie pusta,
Pokocha w ustach zmarłej nie tylko te usta.
/A z a r a d e l zaklinająco wyciąga dłonie nad trupem D z i e w c z y n y.
/
A z a r a d e l
Twarzyczko, zaniedbana w śmiertelnym uboczu,
Miej wiarę w siebie samą i w mus moich oczu.
Noc mi dała w ciemnościach zatajony urząd,
Bym się życia dobudził w zamarciu twych nóżąt.
Zbudźcie się, dłonie zlękłe od lęku i chłodu –
Zbudźcie się, piersi śmiercią zniszczone za młodu.
Zbudźcie się, usta, troską zbielałe nieżywą –
By dać innym swych pieszczot ciepłotę i lgniwo.
I ty zbudź się, dziewczyno – ty sama, prócz ciała –
Prócz ust, dłoni i piersi – byś wszystka istniała!
/D z i e w c z y n a otwiera oczy. A m a z a r a k i A z a r a d e l,
unosząc się w powietrze, znikają w głębi mroku. W miejscu ich
zniknięciaukazuje się drobna, jak zabawka, łódź ze świetlistego złota i
płynąc gdziekolwiek, gaśnie w punkcie nieokreślonym; jakby dobiła do
brzegu, gdzie istota łodzi staje się zbyteczna. Piersi D z i e w c z y n y
wzdymają się najpierw próbnym, a potem coraz pewniejszym oddechem.
Przez otwór grobowca przenika blada smuga świtu. M a k a r y budzi się,
nasłuchuje i zrywa się nagle na równe nogi./
M a k a r y
Żyjesz?
D z i e w c z y n a
Żyję… wbrew życiu. Coś mi się wspomina…
M a k a r y
A co robisz w grobowcu?
D z i e w c z y n a
Cierpię.
M a k a r y
Moja wina,
Żem się w piersi zawczasu życia nie dosłuchał.
D z i e w c z y n a
/wstając/
Zły byłeś dla mej piersi! Świt cię udobruchał.
Gbur jesteś ze zmarłymi! Ze śmiercią – rubacha!
Gdyś się porwał na nogi – miałam nawet stracha.
M a k a r y
/zamyślony/
Czym byłaś dla mnie w mroku?
D z i e w c z y n a
Jest w mroku wygoda…
M a k a r y
Czym byłaś?…
D z i e w c z y n a
Tak mi nagle samej siebie szkoda!
Łbem tkwiłeś na mej piersi – żywy nieprzytomnie,
Miażdżyłeś bez miłości – spałeś bez snów o mnie,
A teraz śmiesz mi patrzeć w zmartwychwstałe lico
I pytać, czym ci byłam? – Twoją przespanicą!
M a k a r y
Boże, jeżelim zgrzeszył w niewiedzy godzinę –
Przebacz sen mój przebiegły i noc i dziewczynę!
D z i e w c z y n a
Korzysz się modlitewnie, a gardzisz mną z pańska.
Nie kochasz?
M a k a r y
W oczach twoich mgła krąży pogańska.
D z i e w c z y n a
A usta?…
M a k a r y
O, nie myślę o ust twych koralu!
Giniesz z nadmiaru grzechów!
D z i e w c z y n a
Ginę z samożalu!
O, weź mnie i w objęciach zanieś biedne ciało
Daleko – aż do szczęścia!
/zamyślona/
Szczęście mi zmalało…
M a k a r y
Zmalało?
D z i e w c z y n a
Tak! Nic usta ustom nie pomogą!
Nikt nikogo nie kocha! Wiem, że nikt – nikogo!
M a k a r y
Miłość – w Bogu! Z twej duszy uczyń mu ofiarę.
D z i e w c z y n a
Nie mam czasu na ciągłą w twego boga wiarę.
Wierzę w to, co się samo naprędce wywróży,
I w przemokłą od rosy – nieskończoność róży…
M a k a r y
Tyle w tobie nicości, co skrzydeł w łabędziu…
D z i e w c z y n a
Twój bóg nazbyt jest nigdzie, mój – na podorędziu.
/wskazuje otwór, słońcem zalany/
Spójrz – światła już się burzą! W słońcu mi do twarzy!
/odsłania z lekka piersi/
Lubię się w nim zazłocić! Niech się pierś pojarzy!
I lubię kędziorami niepotrzebnie wstrząsać,
Śmiać się i nic nie wiedzieć i na świat się dąsać.
I nim stało się właśnie to, co mię pokładło
Na ziemi…
M a k a r y
Co się stało?
D z i e w c z y n a
To, że wszystko zbladło!
/robi kilka kroków w głąb grobowca/
Było tak: dajmy na to, że las się kołysze
/uderza stopą w ziemię/
W tym miejscu – nie gdzie indziej…
/Rozlega się szum leśny./
Słyszysz szumy?
M a k a r y
Słyszę –
Choć brak lasu…
D z i e w c z y n a
Nic nie brak!… Zresztą brak mi czasu…
Z chłopcami szłam do lasu, z całych sił do lasu,
Aż zabrnęłam w gęstwinę, gdzie las się odmienił,
Wypodziemnił się nagle i wypodzielenił
I dział się tak pośpiesznie, że aż zbrakło czasu
I nie można już było iść dalej – w głąb lasu –
I nikt nie mógł zrozumieć i nie chciał zrozumieć,
Czemu trzeba tak istnieć, żeby łkać i szumieć?
A sęki i gałęzie i liście przez liście
Działy się zieleniście, bardzo zieleniście –
I ja, gdym w dziejbę leśną wbiegła nieostrożnie,
Działam się wobec chłopców – bez płaczu a trwożnie!
O, chwyć teraz w ramiona dziejbę mego ciała!
To ta sama, co w lesie! Ta, co nie płakała…
M a k a r y
O, Boże!
D z i e w c z y n a
Tak! O Boże! Okropną pomyłkę
Los mi zdarzył!… Z chłopcami bawiłam się w piłkę.
podnosi piłkę
To ta sama. A dłonie do piłki mam skore.
Pokochaj moje dłonie! Lecz mam serce chore!
Pamiętaj! Matka radzi, żebym oszczędzała
Serca mego staranniej, Niźli reszty ciała.
Było tak:
/odsuwa go w prawą stronę grobowca i wciska mu w dłoń piłkę/
Tu w tym miejscu – mniej więcej – mniej więcej
Stali chłopcy, pieszczoty spragnieni dziewczęcej,
/sama się cofa naprzeciw – w lewą stronę grobowca i uderza stopą o
ziemię/
A ja stałam tu właśnie! Tu była snu zaródź.
Las dział się.
do M a k a r e g o
Dziej się prędzej! Rzuć piłkę! Nie marudź!
M a k a r y
/rzuca piłkę/
O, Boże!
D z i e w c z y n a
/łapiąc piłkę/
Jeden z chłopców wpatrzony niezłomnie
Zawołał: „Jeśli kochasz – rzućpiłkę wprost do mnie!”
M a k a r y
I rzuciłaś?
D z i e w c z y n a
rzuca weń piłką
Rzuciłam, a on się zasmucił!
Nie dowierzał rzutowi i blednąc, odrzucił.
No, odrzuć! Czemu zwlekasz?
M a k a r y
/odrzucając w zadumie piłkę/
Coś się we mnie mroczy…
D z i e w c z y n a
/łapiąc piłkę/
Oczy masz takie trudne! Po prostu – nie oczy!
Rzekłam chłopcu: „Jeżeli tę piłkę dla ciebie
Tak wysoko podrzucę, że aż zginie w niebie,
Czy uwierzysz, że kocham?” Zaszeptał: „Uwierzę!”
/rzuca piłkę coraz wyżej i wyżej pod strop grobowca w pląsach i
podskokach/
Rzuciłam zbyt miłośnie, zbyt mocno, zbyt szczerze
I w skok za nią i serce mi pękło na dwoje!
/chwyta się za serce/
Tak samo! O, tak samo! Biedne serce moje!
/Pada na ziemię, M a k a r y przyklęka nad nią./
M a k a r y
I dlaczego ty właśnie?…
D z i e w c z y n a
Daj dłoń, bym się wsparła.
/M a k a r y składa jej głowę na swej dłoni./
Jeżeli spotkasz chłopca – powiedz, żem umarła.
/pociąga go ku sobie/
Usta moje ucałuj – dla ulgi konania.
M a k a r y
Oto krzyżem cię żegnam zamiast całowania.
D z i e w c z y n a
Więc jeżeli nie w usta, to choć bliżej czoła…
M a k a r y
Już twe czoło – niczyje…
D z i e w c z y n a
Las szumi dokoła…
/Umiera. Szum leśny nagle zanika./
M a k a r y
Szum ustał. Tak bezleśnie teraz i bezziemnie,
Jakbym z lasu w nic wyszedł lub las wyszedł ze mnie –
/patrzy na trupa/
Daj, Boże, tej pogance w otchłani cierpienia
Kąt taki, żeby miała choć pozór wytchnienia.
/A z a r a d e l i A m a z a r a k zjawiają się tuż za plecami św. M a k a
r e g o, który powierzchnią ciała i domysłem wyczuwa ich obecność./
M a k a r y
/oglądając się nagle/
Kto tam?
A z a r a d e l
My…
M a k a r y
Tak – poznaję…
A m a z a r a k
Poznajesz nie wszystko.
A z a r a d e l
Jak spędziłeś noc z rudą na wznak wiekuistką?
A m a z a r a k
Już odtąd będzie tobie śnił się na wyprzódki
To Bóg, to znów – dziewczyna, dwie mgły lub dwa smutki,
Dwie bliźnięce rozpacze – a może – dwa cienie
Lub jedno w dwu osobach nieporozumienie!
M a k a r y
Sen mój będzie posłuszny wolnej woli nieba,
A noc spędziłem z trupem tak właśnie, jak trzeba!
A z a r a d e l
Poskąpiłeś umarłej posługi ostatniej –
Skromnego pocałunku lub pieszczoty bratniej.
A m a z a r a k
W zamian za to głosiłeś myśli dość rozlazłe…
Twój wspólnik to podkreśla i ma ci to za złe.
M a k a r y
Mój wspólnik? Jaki wspólnik?
A z a r a d e l
No, Ten, co to w niebie
Myśli tylko o tobie i czeka na ciebie.
A m a z a r a k
Wyznaj swoją ciemnawą na tle Boga winę.
M a k a r y
Nic nie skrywam!
A m a z a r a k
Żeś właśnie pokochał dziewczynę.
A z a r a d e l
Jej usta… Może w myśli spijałeś ich żale?
M a k a r y
Jej usta… Wyznam Bogu te wszystkie korale,
Co z ust jej spadły na mnie, jak dotkliwa próżnia…
Kocham? Nie wiem! Bóg pewno już grzech mój wyróżnia…
/A z a r a d e l i A m a z a r a k zbliżają się do zwłok D z i e w c z y n
y./
A m a z a r a k
Czas już zanieść umarłą do domu – bez domu.
A z a r a d e l
A poniesiem ją komu?
A m a z a r a k
Już chyba nikomu…
M a k a r y
Raz ożyła… raz drugi ożyć jeszcze może…
Pójdę w ślad, by ku Tobie nawrócić ją, Boże!
/podnosi piłkę/
Piłkę oddam, jeżeli obudzić się zdoła.
A m a z a r a k
Zdarza się w mgle pozgonnej złocistość wesoła.
Zabawicie się w piłkę! Gwiazdy wam poświecą…
Trzeba tylko tak rzucać jakby była nieco
Inna niż jest… Bo zresztą nawet śmierci brama
Zawsze inna i nigdy nie bywa ta sama.
/A z a r a d e l i A m a z a r a k podnoszą trupa – szum leśny rozlega
się nagle./
A z a r a d e l
Nieśmy ją w którąkolwiek po drodze współciszę…
A m a z a r a k
Las szumi.
M a k a r y
Nie ma lasu.
A z a r a d e l
Słyszysz szumy?
M a k a r y
Słyszę.
Jej – nie ma.
A m a z a r a k
Las pozostał… Już ciału spać chce się,
A dziewczyna się dzieje w tym lesie…
A z a r a d e l
W tym lesie…
A m a z a r a k
Przytul dziejbę pośmiertną dziewczęcego ciała
Do piersi – wprost do piersi, póki wie, że pała…
M a k a r y
Ktokolwiek wyjdzie z lasu – ten będzie zbawiony.
A z a r a d e l
Nie wyjdziesz.
A m a z a r a k
Pilnuj piłki.
A z a r a d e l
Potkniesz się o zgony…
A m a z a r a k
Chcesz umrzeć?
M a k a r y
Chcę…
A z a r a d e l
Dla Boge czy ledwo dla siebie?
M a k a r y
Chcę dla Boga!
/po namyśle/
I dla niej…
A m a z a r a k
Kochasz na pogrzebie…
Może zmarłą pojmujesz jeszcze zbyt cieleśnie –
Zbadaj serce i powiedz: czy czas, czy za wcześnie?
/M a k a r y kładzie wolną rękę na sercu./
M a k a r y
Czas już! Czas…
Azaradel rusza pierwszy – szum się wzmaga.
A z a r a d e l
Dalej w drogę. W głąb lasu, w głąb lasu…
I czemu mówisz: „Czas już” – kiedy nie ma czasu!
A m a z a r a k
Twoja miłość bieżąca nas wiecznych nie zmami.
A z a r a d e l
Idziemy w nieskończoność.
M a k a r y
Idę w ślad za wami.
/Szum umównego lasu wzmaga się coraz bardziej, urastając jakoby w
burzę wiekuistą. Azaradel i Amazarak ze zwłokami Dziewczyny postępują
przed się – w mrok grobowca. Makary z piłką w ręku posuwa się w ich
ślady, aż wszyscy w mroku giną./
[pośm.]