Srebroń
Nastała noc, spragniona wymian
Mroku na dreszcze w półśnie rosy.
Dąb bałwochwalczo wierzy w Tymian,
We wpływ Tymianu – na niebiosy.
Światła na trawie mrą pokotem, –
Śmierć świateł wzrusza leśne knieje.
Północ przedawnia się pod płotem,
A płot – przyszłością gwiazd srebrnieje.
Gdzie jest bezdroże? A gdzie – droga?
Gdzie – dech po śmierci? Ból – po zgonie?
Więc nie ma tchu i nie ma Boga?
I nie ma nic – a księżyc płonie?
Księżyc to – wioska ogromniasta,
Gdzie ciszę ciuła brat mój – Srebroń,
Co siebie własnym snem przerasta,
Więc mu istnienia w srebrze – nie broń!
To – niepoprawny Istnieniowiec!
Poeta! – Znawca mgły i wina.
Nadskakujący snom – manowiec,
Wieczności śpiewna krzątanina.
W sieć rymów łowi srebrne myszy,
I srebrny chwast i srebrną jabłoń, –
I rzuca strzępy srebrnej ciszy
Na księżycową błoń czy prabłoń…
– „Śmierci! – powiada – Mrok nas słyszy!
Nie śmiej się w niebo i nie błaznuj!” –
I rzuca strzępy modrej ciszy
Na księżycowy znój czy praznój…
– „Jam ten – powiada – co mgłą dyszy
I wie, że Bóg to – łza i zamieć!” –
I rzuca strzępy złotej ciszy
Na księżycową miedź czy pramiedź…
Pełno tam – dolin, wzgórz, bajorów,
Modrych rozwiśleń i udniestrzeń,
I niby scena bez aktorów,
Rozpacza pusta w świetle przestrzeń.
I szepce Srebroń w dal znikomą:
– „Nie samym światłem mrok się żywi, –
Wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi,
Lecz po co srebrnieć? – Nie wiadomo…
Nim śmierć w źdźbło mroku przeistoczy
Pomysł mych łez – i zarys ducha –
Niech mi gwiazdami spyla oczy
Nicości złota rozsypucha!” –
I gdy tak mówi, – nicość właśnie
Kłami połyska – zła i szczera, –
I jeszcze jedna gwiazda gaśnie, –
I jeszcze jeden Bóg umiera.