Jeden przystanek do końca
Wiszę
Na jednym gwoździu
Słonce pali mi serce
Jestem
Spokrewniony z wężem
Boje się wodospadów
Boje się
Kobiet i zielonych ścian
Smutek ścieka ze mnie jak krople wody
Po ścianach półzatrutej studni,
Zdaje sobie sprawę za praktycznie moje szanse
Ograniczają się do zera –
Jestem podobny do robaka znalezionego po włączeniu światła
O 3 nad ranem w łazience
Miłość ma usta zatkane szmatą,
Szczęśliwe obrazy
Zamieniają się w spinacze, wiesz o co
Mi chodzi dobrze wiesz,
Kiedy już zrozumiesz jak to się dzieje (musisz
Zrozumieć
Ze
Większość rzeczy po prostu
Nie wychodzi, próbujesz
Je zatrzymać
I kiedy myślisz już ze wiesz
Jak to robić, zauważasz
Ze jesteś stary) – kiedy już to zrozumiesz
Wystarczy byś sparzył się 2 czy 3 razy
A wypchają cię czymś i odłożą na półkę,
Dobrze jest uświadomić to sobie –
Przestań tak się pieprzyć z
Wymyślaniem błyskotliwych ripost, wyluzuj się –
I tak jesteś skończony, tak
Samo jak ja. i nie ma się czego
Wstydzić. mogę wejść do każdej knajpy:
Zamówić whisky z woda,
Zapłacić,
Trzymać szklankę w dłoni,
Oni nie wiedza nic a nic
O tobie albo o mnie,
Będą tylko gadać o piłce albo
Pogodzie albo kryzysie energetycznym,
Nasze dłonie podniosą wtedy szklankę,
Będziemy obserwować własne odbicia w lustrze
I pić do dna –
Jane, Barbara, Frances, Linda, Liza, Stella,
Brązowy skórzany pantofel ojca
Przewrócony w łazience,
Bezimienne zdechle psy,
Jutrzejsza gazeta,
Wrzątek wylewający się z termy w
Czwartkowe popołudnie parzy ci rękę
Aż do łokcia, nie jesteś nawet
Zły ze cię boli,
Śmiejesz się z tych co wygrywają
Śmiejesz się z faceta który pieprzył twoja dziewczynę
Kiedy byłeś schlany albo kiedy gdzieś wyjechałeś
Śmiejesz się z niej, ze mu dala.
Na mętnym wietrze
Wyją róże,
Powiedzieliśmy
Co było do powiedzenia, czas
Wysiadać, kusi mnie jeszcze
By powiedzieć
Ze cokolwiek będą o mnie mówić
Nigdy niczego nikomu nie
Miałem za źle.