Do władcy Rzymu
1
Kiedy się ludów obłok za obłokiem
Zsuwał po biodrach gór – a tajemnica
Była ich wiedzą, i sercem, [i] okiem,
Uragan władzą, z groźnym knutem swym,
Dzieje – jak szczenna na zlężeniu lwica: Któż się czuł jeden? – Rzym.
2 Moce zagarnął wszystkie i chytrości –
Ludy jak dzika oblizał wilczyca,
Lecz za to pierwszy nie znał wyłączności!
Pierwszy, jak orzeł, ponad światem tym,
Na wszech-podniebiu dał Naród – szlachcica: On tylko, tylko – Rzym!
3 Immoulujący, jak pontifex-dziejów,
Immolowany, jak dziejów ofiara,
sam przywilejem stał się przywilejów
Bo wszystko jego jest – Gdy on nie swym –
Na fundamentach wyryte miał: Wiara – Pierw, nim był Rzymem – Rzym!
4 Dlatego burze te marne przewieją
I same tchnieniem zniesą się powtórnem,
A lampy – gorzeć będą, jak gorzeją,
I grobu, który światłość dawa im:
Bo cóż Chrystusa byłoby Koturnem Ziemskim? – jeśli nie – Rzymu!
5 A ciebie, któryś jest pańskim – obłokiem,
Nim patryjotyzm-chrześcijański wzrośnie,
Wilczęta niźli pełnym spojrzą okiem,
Nim gołębięta skrzydłem wioną mdłym –
Serc milijony ugoszczą radośnie. Jak zmartwychwstały – Rzym!