Jak władcy
Jak władcy, którym wszystko co człowiek zna, dano
Nad dolinami nocy stający w zachodzie,
Podając sobie ręce nad ziemią poznaną,
Z góry widząc okręty i ładowne łodzie,
Jak mędrcy, którym przeszłość z pamięci ucieka
I z lat zostaje tylko bogaty użątek,
Na to co przeminęło patrzący z daleka,
Pochwalający śmierci i życia porządek,
Tak my, o którymś roku, kiedy sianokosy
Pachną, stajemy obok, czując ciepło dłoni
I milcząc oglądamy niebios jasne rosy
Nad brzegami, przy których świerszcz w jałowcach dzwoni.
Idźmy, już późno, mówię. A myślę: szukałem
Ciebie miłości moja długo, długo, po to
Aby w tobie jak w lustrze od szronu spłowiałym
Widzieć świat bez tych wieńców, które muzy plotą.
I zobaczyłem wszystko bez przyozdobienia
Bo pragnąć czegoś odtąd nie było przyczyny.
A nazywanie rzeczy, które nosi ziemia
Byłoby niby bełkot albo płacz dziecinny.
Pośród nowej niewiedzy szliśmy o wieczorze
W ogród gdzie schody plączą nieznajome siły,
Gdzie świecisz, biały posąg obmyty przez morze,
W którego twarzy bruzdę łzy wiosen wyryły.
Nie bój się czasu, szepczesz, jak piosenka minie,
Sensu tego wszystkiego nie będziemy znali.
Ale możemy śledzic los nasz jak w głębinie,
Przezroczystej, męczarnie gąbek i korali.
Umiemy wskrzesić sztuką drżące rojowiska,
Rozkrzyżowaniem ramion skarżące się foki,
Pod świątyniami wieku, gdzie czasami błyska
Noga skoczka tnącego odbite obłoki.
Twarze martwych narodów, których nikt nie liczy,
Jak twarze rozpostartych na szybach motyli,
Na nowo powtórzone w sinej błyskawicy
Dadzą świadectwo żeśmy, lęk skrywając żyli.
I kiedy zamiast z palmą jak w zaraniu wiary
Z wiązką ciernia schodzimy w mrok miłosnych schodów
Żadnych obietnic prawdy nie grają zegary,
Żaden blask nie przesłania głów rozpiętych bogów.
— O mój biały posągu, to nie czas mnie straszy
I nie mijanie wiosen ni śmierci ruczaje.
Ale zbyt wczesny spokój tej mądrości naszej
I to, że nadaremne wszystkie ziemskie raje.
Że można zwiedzić Piekło, Niebo i w godzinie
Kiedy słońce poranne gwiazdę wód rumieni
Spać, z twarzą w łokieć wpartą, w mokryh pisków dymie
Mowy nie pamiętając w jakiej śnią zbawieni.
Jak dzieci, mamroczące wyrazy pacierza
Albo starcy śliniący pożółkłe brewiarze,
Nad falą, co z łoskotem o brzegi uderza
Wiemy, żę tajemnica nam się nie ukaże.