Żółw
Słońce zza mgieł wychodzi jak złotawe zwierzę,
Rudowłose i z grzywą skłębionych promieni.
Ale on go nie widzi. Nigdy nie patrzy w niebo.
Jego oczy przykryte wypukłą powieką
Patrzą tylko ku ziemi albo ku taflom posadzki
Jak tutaj, w domu Janka i Neli w Mentonie.
My jesteśmy gatunek wysokiego piętra,
Za spojrzeniem niebosiężnym i międzyobłocznym.
Obserwujemy z politowaniem
Jego niezdarne marsze pod krzesłami
I jak spożywa zielony liść sałaty.
Co za pomysł demiurga! Między dwie tarcze
Wtłoczyć kształt jaszczurczy, żeby chronić życie
Przed atakami większych dinozaurów!
Ale przemówić do niego nie sposób.
Kiedy nagle zaczyna biegać w żarliwym pośpiechu
Na próżno mu tłumaczyć, że but Janka
Nie jest partnerką godną jego zapału.
Jakby zażenowani, przyglądamy się
Jego ruchom kopulacyjnym podobnym do ludzkich
I strudze cieczy, która rozszerza się powoli,
Podczas gdy on nieruchomieje.
Wspólnota żywych ale niezupełna:
Jak pogodzić się mogą świadomość i nieświadomość?
Janek i Nela nie pojmowali żółwia.
Poniżało ich jego pokrewieństwo z nimi.
Chcieli być czystymi inteligencjami.
Wkrótce potem umarli i na ich krzesłach nikogo.