Baudelaire
Kiedy zapadam w sen i jeszcze nawet we śnie,
Słyszę całkiem wyraźnie głosy, które przemawiają
Całymi zdaniami, pełnymi banałów i pospolitości,
Nie mających nic wspólnego z moimi sprawami.
Droga Matko, czy zostało nam jeszcze trochę czasu
Na szczęście? Mam ogromne długi.
Moje konto bankowe jest pod sekwestrem.
Nic nie wiem. Nic nie mogę wiedzieć.
Nie jestem zdolny do żadnego wysiłku.
Ale moja miłość do ciebie wciąż rośnie, jak zawsze.
Ty zaś gotowa jesteś zawsze rzucić we mnie kamieniem.
To prawda. Tak było od dzieciństwa.
Po raz pierwszy w moim długim życiu
Jestem szczęśliwy. Książka, bliska ukończenia,
Wygląda zupełnie dobrze. Przetrwa, będzie pomnikiem
Moich obsesji, moich nienawiści, mojej odrazy.
Długi i niepokoje nie opuszczają mnie osłabiając moje siły.
Szatan zakrada się ku mnie i przemawia słodko:
Odpocznij dziś! Możesz teraz odpocząć i zabawić się.
Wieczorem popracujesz. Kiedy nadchodzi noc,
Mój umysł przerażony zaległościami,
Znudzony smutkiem, sparaliżowany bezwładem,
Obiecuje sobie: Jutro. Zrobię to jutro.
Nazajutrz ta sama komedia rozgrywa się
W tym samym układzie, z tą samą bezwolnością.
Zbrzydły mi już te wynajmowane pokoje,
Zbrzydły mi już te przeziębienia i bóle głowy.
Znasz moje dziwaczne życie. Każdy dzień przynosi
Swoją miarę gniewu. Mało wiesz
O życiu poetów, Matko: muszę pisać wiersze.
A to najbardziej rujnujące z zajęć.
Jestem smutny dzisiejszego ranka. Nie miej mi tego za złe.
Piszę w kawiarni, blisko poczty,
Wśród stukania kul bilardowych, w szczęku półmisków,
W łomocie serca. Zamówiono u mnie
Historię rzeźby. Czy mam napisać historię
Rzeźb i karykatur twoich w moim sercu?
Chociaż sprawia ci to nieskończenie wiele bólu,
Choć możesz nie uważać tego za konieczne
I zastanawiasz się nad wysokością sumy,
Przyślij mi, proszę, pieniądze, choćby na trzy tygodnie