X –
Cichy wieczorny mrok. Na niebie bladym
Srebrny księżyca sierp i jedna jasno
Swiecąca gwiazda. Na zachodzie blaski
Słońca, co smętnie w dół zapada, gasną.
O takiej chwili niegdyś niosłem z sobą
Na wolne pola, na szerokie tchnienia,
Miłości moje, tęsknoty, nadzieje
I dziwne, cudne dziecinne marzenia.
I całą pełną, wezbraną mą duszę
Sennej naturze rzucałem na łono
Jak skarb olbrzymi!… Cóżem dziś jej rzucił?
Pustkę bezdenną, próżnię nieskończoną.