Pejzaz niemiecki I
Nie spuszczałem z oka Kanta. Stał na wieży w Koenigsbergu,
i patrzył spod przymkniętych powiek na Wielkie Niemcy. Nad
Prusami zachodziło słońce. Piasek w klepsydrze
był pomarszczony jak brzeg morza. Pęknięte dusza i ciało
bezradnie szamotały się w trybach historii.
/ Freud jeszcze nie przypuszczał,
że dzieciństwo decyduje o naszym cały życiu./
W międzyczasie Weimar stał się miejscem
gdzie poezja, muzyka i władza spotykały się
jakby przypadkiem chcąc zrównać boskość
i wiarę z ludyczną siłą przypadkowości…
Fryderyk II próbował pogodzić ze sobą skrajności –
dyscyplinę i twórczy nieład – stąd jego nieograniczona
pewność. iż jednostkę można sprowadzić do roli
ziarnka piasku…
Nikt z nich nie przewidział wcześniej,
iż niepiśmienny szewc Boehme
odwzoruje wszystko w swoich niepokojących wizjach.
Wnętrzności świata na stole prosekcyjnym dr Hagensa
właśnie przechodziły do historii.
Gdzieś w pobliżu krzyżowały się Heglowska dialektyka
z Husserlowską fenomenologią, totalitarne rasistowskie teorie
i prześmiewcza muzyka Mozarta. Róża Luksemburg
więdła na schodach berlińskiej biblioteki
z „Kapitałem” Marksa w rękach…
To było jak jeden długi sen – okopy
pełne martwych żołnierzy w maskach gazowych,
wypalone żebra Drezna, zwęglone lipy na Unter der Linden.
Uśmiech Lilly Marlene urwany w pół i dopiero co wygaszone
piece Buchenwaldu…
Fotoplastikon, burleska, kabarety i wielka gipsowa makieta
Berlina górująca nad Europą, a potem już tylko cisza
okrutne dzwonienie w uszach i ta długa pauza
na partyturze ostatecznego requiem…
Dwudziesty wiek w salonie piękności, po operacji plastycznej,
i liftingu jak zmęczona dziwka,
która w ostateczności i tak wychodzi na swoje.
Myślisz, że mogę jej mówić po imieniu?