Dwa słońca
Kogut padł dzisiaj martwy piejąc „kukuryku”,
jęk się rozległ na dachach, w oknach i na wieżach
Ziemia stanęła w kolcach krzyku
skulona cała na kształt potwornego jeżą.
Dwa wielkie, złote słońca zaświtały społem,
żółcią strachu przestwór zalały,
goniły się po niebie w wyścigu wesołym,
gdy na ziemi ponure procesje śpiewały.
Matki, zalane łzami od blasku złotemi,
zawyły z wichrem, morzem i lasem do wtóru,
a słońca z grzywami do ziemi
błyskały dalej w modrym odmęcie lazurów.
Bydło, grożąc rogami nie wiadomo komu,
uciekło na wszystkie strony –
a umarli spod ziemi wyszli po kryjomu
węsząc jak ślepe krety wśród trawy zielonej…
Lecz w wyludnionych, miejskich, pachnących ogrodach
dwoje jakichś szaleńców siadło obok siebie,
i szeptało: jak cudna pogoda!
Dwoje jest nas na ziemi, dwoje słońc na niebie.