Oto mej duszy świątynia
Oto mej duszy świątynia – z czarnych, jak miłość, marmurów,
Gdziem lud spiżowych posągów zaklął nad głębią rozpaczy.
Niech wicher morski gra, niech strąca lwów – Poskramiaczy
W płynny wulkanów żar – w ogniowy pałac Ahurów.
Tu napowietrzny most z bolesnych krwawych stygmatów
Między górami na morzu, jakoby nici pajęcze –
I tu Cię będę niósł, jak chmura porwaną tęczę,
Na ten najwyższy cypl – w zorzy polarnej dwóch światów.
I Tobie oddam regiony, co w skalnych zboczach mej duszy,
Jak ametysty lśnią: sny prerie; sny jak miesiąc w borze,
I tę ścieżynę modlitwy, którą szedł Chrystus raz w mroku.
A dla mnie to bezbrzeżne kraterów gasnących morze,
Upiory świateł, wieczność, której już nic nie poruszy –
Chyba ten Bóg – co przyszedł mię potępić – w Twoim wzroku.