Dziewczynka odnaleziona
Noc całą z rozpaczą,
Skroś pustyń co płaczą,
Skroś jarów, otchłani,
Rodzice znękani
Szli w bólu i lęku
Schrypnięci od jęku,
Szli przez pustki w udręce
Siedem dni ręka w ręce.
Siedem nocy uśpieni
Śród głębokich cieni
Snili postać Liki
Na pustyni dzikiej
Blada, głód ją morzy,
Błąka się śród bezdroży –
Słaba z płaczem, z męką,
Popiskując cienko.
Drżąc w rozpaczy powstała
Niewiasta struchlałą,
Słania się, niebożęL
Dalej już iść nie może.
On niósł ją steraną,
Zbrojny smutku raną,
Aż tu im w pół drogi
Lew zastąpił srogi.
Nie umkną przed losem;
Grzywy ciężkim włosem
W ziemię lew ich tłoczy:
Węszy, kołem kroczy.
Cucili się z lęku,
Gdy liżąc ich po ręku
Zwierz stanął nad nimi
Cichy i olbrzymi.
W zdumieniu głębokim
Objęli go wzrokiem:
Duch przed nimi stoi –
Zjawa w złotej zbroi
Na skroniach korona,
Z głowy ramiona
Włos się toczy złoty –
Pierzchły ich zgryzoty.
„Pójdźcie za mną” rzecze,
„Nad Liką mam pieczę:
W moim śni pałacu –
Poniechajce płaczu”.
Poszli tedy, bladzi,
Gdzie zjawa prowadzi:
Śród tygrysów żywa
Dziewczynka spoczywa.
Żyją tam i ninie
W samotnej dolinie;
Nie trwoży wilcze wycie
Ni lwi ryk o świcie.