Wiatraki
W wiatry wplątane czarne ich ręce
chmury wełniste szarpią i drą.
Kręcą, kołują, skrzypią i kręcą,
głuszą krakania kruków i wron.
Ramię okropne macha i macha,
piersiom drewnianym braknie już tchu,
wierzby kudłate pędzą w przestrachu,
bledną chałupy w czapach ze mchu.
Kręcą, kołują, wiercą, chrobocą,
wre czarnoksięski trzepot ich rąk,
drogę torują wiatrom i nocom,
włóczą za włosy mgły sponad łąk.
Wory obłoków sypią im w żarna
rudych wieczorów siarkę i miedź,
miele się mąka gęsta i czarna,
w niebo gwieździste spada jak w sieć.
Słońce językiem strugę krwi liże,
w pianie zachodu tarza się dzień –
wtedy ich ręce sterczą jak krzyże:
widzę rozpięty na nich mój cień.
Dławią go, szarpią, męczą do rana
czarne ramiona, ostre jak krzyk…
W niebo, krwawiące świtem jak rana,
cień oszalały skoczył i znikł.