Blues
Miłe Panie, Panowie, którzy tu siedzicie,
Grzaniem krzeseł i czuciem, jedzeniem i piciem,
Myśleniem i czerpaniem oddechu zajęci,
Obok kogo siedzicie? Może obok Śmierci.
Jak stąpająca lekko biuściasta blondyna,
Śmierć zerka na was w metrze, w kolejce do kina.
Żonaty czy kawaler, stary czy młodzieniec,
Będziesz się przed nią płaszczył na każde skinienie.
Myślisz, że jesteś sprytny. A śmierć jest gliniarzem,
Pośle ci kulę w serce, na krześle usmaży.
Pracuje może wolno, lecz w końcu cię złowi,
Za samą zbrodnię bycia powitym, mój drogi.
Śmierć jako lekarz stopnie dostaje najwyższe,
Nie pobiera opłaty, świat ma na rozpisce.
Osłucha cię i powie: „Jest źle, słyszę oddech,
Lecz zaradzimy temu, nie martw się, mój chłopcze.”
Śmierć do waszych drzwi puka, by nieruchomości
Sprzedawać, co nie stracą nigdy na wartości:
To łatwe i wygodne, w starym świecie. Złożysz
Podpis na przerywanej (nieważne dochody).
Śmierć jako nauczyciel nie ma sobie równych,
Jej słowa pojmie każdy uczeń, nawet durny.
Wykłada tylko jedną dziedzinę: Mogiłę.
Lecz nikt nie chce wyjść z klasy, nikt nie siada tyłem.
Zatem czy stoisz w deszczu zupełnie spłukany,
Czy wygrywasz w pokera, spijając szampany,
Śmierć za tobą ruszyła, śmierć na ciebie czyha.
Już jutro jej wyglądaj. A może już dzisiaj.