Panna Anna
Kiedy wieczór gaśnie
I ustaje dzienny znój –
Panna Anna właśnie
Najwabniejszy wdziewa strój.
Palce nurza smukłe
W czarnoksiężkiej skrzyni mrok,
I wyciąga kukłe,
Co ma w nic utkwiony wzrok.
To – jej kochan z drewna,
Zły bezmyślny, martwy głuch!
Moc zaklęcia śpiewna
Wprawia go w istnienia ruch.
On nic nie rozumie,
Lecz za niego działa – czar…
Panna Anna umie
Kusić wieczność, trwonić żar…
W dzień od niego stroni,
Nocą – wielbi sztywny kark,
Nieugiętość dłoni,
Natarczywość martwych warg.
„Bóg zapomniał w niebie,
Że samotna ginę w śnie!
Kogóż mam prócz ciebie?
Pieść, bo musisz pieścić mnie!” –
Pieści ją bezdusznie,
Pieści właśnie tak a tak –
A ona posłusznie
Całym snem omdlewa wznak.
Śmieszny i niezgrabny,
Swą drewnianą tężąc dłoń,
Szarpie włos jedwabny,
Miażdży piersi, krwawi skroń.
Blada, poraniona
Panna Anna bólom wbrew
Od rozkoszy kona,
Błogosławiąc mgłę i krew!
Poprzez nocną ciszę
Idzie cudny, złoty strach…
A śmierć się kołysze
Cała w rosach, cała w snach.
Potem nic nie słychać,
Jakby ktoś na dany znak
Nie chciał już oddychać –
Byle istnieć tak a tak…
A gdy świt się czyni –
Panna Anna dwojgiem rąk
Znów zataja w skrzyni
Drewnianego sprawcę mąk.
Sztuczne wpina róże
W czarny, ciężki, wonny szal –
I po klawiaturze
Bładząc dłonią – patrzy w dal…
Dźwięki płyną zdradnie,
Płyną właśnie tak a tak…
Chyba nikt nie zgadnie –
Z kim spędziła noc i jak?