Sen
Śniło mi się, że konasz samotnie,
Mnie nie było, ale jestem już!…
Biegłem do cię powrotnie, powrotnie
Poprzez gęstwę błyskawic i burz.
Leżysz – męką szpecona bezkarną
I zanikiem wychudzonych lic
Dłonie twoje do próżni się garną…
Patrzysz na mnie i nie mówisz nic
Więc porwałem cię w ramion spowicie
Razem z śmiercią, co twe piersi ssie –
I swe własne tchnąłem w ciebie życie –
Tchnąłem życie – i zbudziłem się!
