Sezon huraganów
Właśnie gdy świat się kończył,
Zakochaliśmy się w sobie nawzajem
Bez najmniejszego umiaru. Ja miałem
Parę niebieskich spodni w prążki,
Nienagannie zaprasowanych
Dla zabezpieczenia przed złym losem;
Ty miałaś parę srebrnych
Pantofelków na wysokich obcasach
I niedyskretnie przezroczystą bluzkę.
Nasz pocałunek wyglądał szałowo,
Odbity w szybie witryny lombardu:
Wokół nas mandoliny i skrzypce,
Nawet błyszcząca tuba. Wydawało mi się,
Że jesteśmy jak para fosforyzujących wskazówek
Na cyferblacie Rzeczy Niewymiernych,
Genialnie uzdolnieni w sztuce
Rozbierania się nawzajem, stopniowo,
W powolnym, wzmagającym napięcie rytmie…
Doszło do tego w szarym od zmierzchu hotelu,
Pamiętającym lepsze dni i położonym
Naprzeciw jakiejś szacownej państwowej instytucji,
Której fasada rozmazywała się w deszczu
Wraz ze swą parą pseudoegipskich
Kamiennych lwów.
Przełożył Stanisław Barańczak