Szanowne moje oczy, nie najlepiej z wami. Dostaję od was rysunek nieostry, A jeżeli kolor, to przymglony. A byłyście wy sforą królewskich ogarów, Z którymi wyruszałem niegdyś o poranku. Chwytliwe moje oczy, dużoście widziały Krajów i miast, wysp i oceanów. Razem witaliśmy ogromne wschody słońca, Kiedy szeroki oddech przyzywał do biegu Po ścieżkach, na których podsychała rosa. Teraz coście widziały, schowane jest we mnie I przemienione w pamięć albo sny. Oddalam się powoli od jarmarku świata I zauważam w sobie jakby niechęć Do małpowatych strojów, wrzasków, bicia w bębny. Co za ulga. Sam na sam, z moim rozmyślaniem O zasadniczym podobieństwie ludzi I o drobnym ziarnie ich niepodobieństwa. Bez oczu, zapatrzony w jeden jasny punkt, Który rozszerza się i mnie ogarnia. 22 VII 2001 |