Żona ze wzgórza
1. Samotność
Mówi ona:
Człowiek powinien nie musieć tak bardzo
Przejmować się byle przedmiotem Jak my – na przykład, gdy ptaki się sfruną
Pożegnać się przed odlotem,
Albo gdy pełne tych swoich piosenek
Z powrotem do nas przylecą; Bo chodzi o to, że my z tobą zbytnio
Radujemy się jedną rzeczą,
A potem zbytnio smucimy się inną.
Taki ptak – do serca sobie weźmie Tylko siebie i drugiego ptaka,
I co dzieje się z gniazdem i w gnieździe.
2. Strach domowy
Nabrali tego zwyczaju; gdy z dali
Jakiejś po zmroku do domu wracali –
Opuszczonego wnętrza nie ożywiał
Blask lamp i popiół na kominku siwiał –
Zawsze ruszali parę razy kluczem
W zamku, by mogło ocknąć się i uciec
To coś, co tam się kryło; co takiego? – nie wiem;
I od nocy pod dachem woląc noc pod niebem,
Nabrali też zwyczaju, by drzwi nie zamykać
Przed zapaleniem w lampie pierwszego płomyka.
3. Uśmiech
Mówi ona:
Nie podobało mi się to, jak sobie poszedł.
Ten uśmiech: bez radości – to było najgorsze!
A jednak się uśmiechał – widziałeś? – ukradkiem!
Może dlatego, że mu dałeś tylko chleba
I biedak stąd zrozumiał, że u nas też bieda.
Może dlatego, że się zadowolił datkiem,
Zamiast wziąć nam coś siłą – mógł to łatwo zrobić.
Może się z nas natrząsał, może sobie szydził
Z naszego ślubu, z naszej młodości (i widział
Już w myślach nas oboje w starości i w grobie).
Chciałabym wiedzieć, dokąd zdążył zajść przed zmierzchem.
Pewnie patrzy z zarośli, z tym swoim uśmieszkiem.
4. Częsty sen
Nie miała słów dość mrocznych
Dla sosny, co nachalnie Szczękała wciąż zasuwką
U okna w ich sypialni.
Nieznużenie niezgrabne
Łapy gałęzi krzywych: Drzewo, jak wróbel bezradne
Przed tajemnicą szyby!
Nie dostało się nigdy do środka:
A z ich dwojga zaledwie jedno Męczył częsty sen o tym, co drzewa
Mogą czynić, gdy już się wedrą.
5. Impuls
Zbyt się samotnie czuła i jałowo
W tej dzikiej głuszy, Gdzie prócz ich dwojga, bezdzietnych, nie było
Ni żywej duszy;
Roboty w domu nie miała zbyt wiele;
W wolnych godzinach Szła więc popatrzeć, jak on orze pole
Lub drzewo ścina.
Na pniu przysiadłszy, bawiła się drzazgą
Świeżego drewna, Nucąc piosenkę – o czym? tylko ona
Mogła być pewna.
Aż kiedyś weszła głębiej w las – gałązek
Narwać w olszynie. Ledwie słyszała, gdy zaczął ją wołać
Gdzieś po godzinie –
Nie odezwała się – nie było mowy
Już o powrocie. Stała przez chwilę, a potem pobiegła
Między paprocie.
Nie mógł jej znaleźć, chociaż wszędzie szukał
I pytał wszędzie, Wybrał się nawet do jej matki, myśląc:
Może tam będzie.-
Nagle, bez trudu, lekko prysły więzi,
Co ich łączyły, I poznał inne nieodwołalności
Oprócz mogiły. Przełożył
Stanisław Barańczak