Na chrzcinach
Przed domem naszej sąsiadki
Węgielki, wasągi, pojazdy:
Zjechali się do niej na chrzciny
Snadź same hrube gazdy.
W świetlicy i w izbach przyległych
Poustawiane stoły,
Wśród szynek, kiełbas i jajek
Barwinek lśni się wesoły.
Pośród talerzy i misek
Kieliszki, pękate butelki,
W krąg bukieciki z papieru,
Robota panny Anielki.
Usadowili się gazdy,
Spragnieni i głodni wielce,
Palcami sięgają po noże
I po blaszane widelce.
Jedzą i piją, i palą,
Kłębią się dymu tumany,
Na wszystko spogląda Pan Jezus
Na szkle wymalowany.
Spogląda z radością czy smutkiem,
O, tego nikt nie odgadnie,
A zresztą po cóż zgadywać,
To nieraz zawodzi zdradnie.
Wtem jeden z gazdów powstanie,
Widelcem w kieliszek zadzwoni,
Pogładzi włosy na głowie,
Wszystkim się piknie pokłoni,
I tak im powie: „Panowie
I piknę panie! Od młodu
Niech w bród ma wszystkiego po lata
Ten świeży potomek rodu.”
„Jakiego rodu? Co rodu!”
Jedni i drudzy wrzasną.
„Tu nie ma żadnego już rodu,
To sprawą dla wszystkich jasną!
.
Ja jestem od Szczapińskiego!
A ja od księdza Obrzudki!
Niech slachta się bawi w rody,
Nie nasze stąd będą smutki.”
0 mało się dwaj ci wrogowie
Nie pochwycili za czuby:
Tak się rozsierdził i jeden,
i drugi gazda hruby.
Na to się porwał starzec
I pomarszczony, i siwy
I powie od razu: „Gazdowie,
Po co wyprawiać te dziwy?
.
Nie było jeszcze ludowych
Czy innych socyałów,
O których tak się czubicie
W tym domu państwa Bukatów.
Po jednych i po drugich
Nie będzie tu żadnych śladów,
A pozostaniem my, wójcia,
Od dziadów i od pradziadów.
Toć mówi Pismo: na dusze
Czyhają diabelskie wędy.
Nie dajmy się, by nas łowiły
Jakieś tam miejskie przybłędy.
Więc dalej po rozum do głowy,
Trąćmy się kieliszkami
I prośmy, ażeby to słońce
Świeciło zawsze nad nami”.
Snadż trafił do przekonania,
Bo spokój nastał w tej chwili:
Całują się powaśnieni
I zgodę winem zapili.