Mój bracie
Na ambit brali cię, pod pic
Że możesz w życiu wszystkim być
Gdy zmienisz kumpli, twarz, ubranie, imię
Odpowiedziałeś im, że nie
Bo będzie ci bez ciebie źle
Mój bracie spocony skurwysynie
No to ci ostro dali w kość
Przeżyłeś, boś miał w sobie złość
I lagę położyłeś na opinie
A człowiek robi się jak zwierz
Jak nie chcesz żyć, a przeżyć chcesz
Mój bracie
Spocony skurwysynie
Na skwerku dzisiaj zakwitł bez
To przez ten bez tak głupio jest
Masz mały szmalec, jakąś flaszkę przynieś
Już w oczach ciemność, w ustach mdło
I znów przeklinasz długo w noc
Mój bracie
Spocony skurwysynie
Rozedrzyj umęczony pysk
Poezji charkotliwy błysk
Jest w twoich przekleństw gorejącej ślinie
Ty łapiesz spód, a oni wierzch
Znasz słowo, daj i słowo, bierz
Mój bracie
Spocony skurwysynie
Wypiłeś litr, a potem ćwierć
I jeszcze ćwierć i nagła śmierć
NADZIEJA, WIARA, MIŁOŚĆ – trzy Erynie
Wyłupią oczy, zmiażdżą skroń
Tym co skalają pamięć Twą
Mój bracie
Spocony skurwysynie