Dawne godziny w Tatrach
I
Zielona ranna ubocz – zwał granitów w oku!
Stopa zda się nie tyka pod obuwiem trawy,
W wądole huczy potok srebrnobłękitnawy,
Ostatnia blada gwiazda gasie na widoku.
Dusza nie mieszka w piersiach – ona tam w obłoku,
Na szczyty już wybiegła pełna młodej sławy,
Zawisa nad rpzepaści – śmignęła nad stawy –
Legła tam – sama jedna. Lecz w szalonym kroku
Dążę za nią – już jestem – także sam1 O szczęście!
Sam, sam jeden wśród głazów, złomów, kotlin, dołów,
Sam wśród jezior milczących, przy strumieni chrzęście,
W wzniosłym nad świat pustkowiu… Czys zatan na połów
Wyszedł!? Widze go – idzie – sieć olbrzymia niesie,
Zarzuca ją, zagarnia me szczęście!… O kresie!…
II
Nigdy, nigdy, o nigdy więcej ja szczęśliwy
Nie byłem… Moja siła wszystko pokonała!
Duszę czułem sokoła, a trud mego ciała
Był śmiałym trudem strzały puszczonej z cięciwy.
Zwyciężyłem otchłanie, bezdenie i urwiska,
Z szyderstwem spoglądałem na niebezpieczństwa,
A dookoła siebie miałem czarnoksięstwa
Piękności bez wyrazu, cudu bez nazwiska.
Świat gór piętrzył się wkoło… Kiedyżem był więcej
Szczęśliwy? Głupie, liche kobiece godziny!
Głupie, marne momenty wawrzynowych wieńcy!
Kto nie czuł tak na szczycie, jak ja: kto wraz ze mną,
Jak ja, nie patrzył w niebo ponad powiej ziemną:
Ten nigdy podłej z siebie nie odtrącił gliny!
III.
Ach! Trzeba mieć momenty w życiu odwcielenia,
Trzeba mieć niepamięci chwile absolutne,
Życie jest nazbyt gorzkie, tragiczne i smutne
I nazbyt nędzne… Wszystko to sa sny i wmówienia,
Ale ty wiesz, człowieku, w prawdzie swojej duszy,
Że co jest życiem ziemi, nie jest życiem ducha –
Głupie ucho, co tylko mowy ludzkiej słucha,
Głupi język, co tylko słowa z siebie prószy.
Praca twoja, człowieku, jest to praca wołu,
Wzgardy godne kroczenie u studni w kieracie –
Czy widzisz cel i skutek? Wżarty w pył mozołu,
Straciłeś z oczu słońce, gnijesz przy warsztacie –
Co za los! – nie być nigdy z orłami pospołu!
Co za los! – nie być nigdy przy bogów objacie!…
IV
Nie miłość ze mnie mówi ani żal nad tobą –
Znam litość, nie znam uczuć wspólnych – jestem wolny,
Nie żyję życiem zboża albo trawy polnej,
Jestem sam, choć tęsknoty trawiony chorobą.
Ale ta moja tęskność, o, nie zaiste
Pragnieniem czegoś z ziemi. Od samego rana,
Od kiedy myśl mi dana i jej pamięć dana,
Błądzę – wieczny wędrowiec przez pustki wieczyste.
Pustą jest moja dusza i szuka przedmiotu
Miłości, zachwycenia, poświęcenia siebie –
Nie znalazła, ni znajdzie, bo mojego lotu
Widnokręgiem jest wielkie, niezmierne podniebie –
Szukam próżno, a pamięć moja chwile goni,
Gdym się łudził pięknością, aby tęsknić po niej.