IV –
Gwiazdy, wy kwiaty, co się rozwijacie
Na łące niebios o cichym wieczorze,
A kiedy wstają przedsłoneczne zorze,
Jak brylant w ogniu, giniecie w szkarłacie:
Po jakiejś drodze mistycznych zachwytów,
Dążeń tajemnych, tęsknot nieokreślnych
Myśl moja leci ku wam i w bezkreśnych
Głębiach kołuje bezdennych błękitów.
W melodiach światła waszego się pluszcze,
W tajemnych wśród was przepada otchłaniach,
W tysiącznych skłonach i zmatrwychpowstaniach
Przelata niebios nieskończone puszcze.
I jest jej, smutnej i w sobie zamknietej,
Dobrze tam, wśród was, smętnych i tajemnic,
I milczeń pełnych, wiszących wśród ciemnic,
Jak dusze pchnięte w zamyśleń odmęty.
I jest jej dobrze czasem, jak stepowy
Rumak, co wicher piersią w pedzie chwyta
I złote iskry sypie spod kopyta:
Lecieć i lotu znaczyć ślad ogniowy.
A czasem idzie jako dziecko w lesie
I trwożnie szuka między wami drogi.
Czując olbrzymie jakieś tajne bogi,
Jak lwy w pustyniach, błądzące w bezkresie.