Polacy
Oto rozmawiam z cieniami rycerzy
W głuchej, wygasłej urnie mojej ziemi,
A głosy jak organy rosną i strudzeni,
Tyle wieków zwalając, co nad nimi leżą,
Tyle serc w jeden kamień skutych, nim odwalą,
Jak ciemność stygną we mnie i jak wiatr się żalą.
O! straszne, straszne dzieje. Widzę morza głuche,
Ziemię z niebem złączoną, a jak step w posuchę,
I tętent burz pod ziemią, i tłumy wśród ogni
Wijące się jak węże pocięte w kawały,
I twarze, twarze groźne, o! twarze podobne
Obliczom w śnie zabitych. To znów nagle wały,
Mury, miecze się wznoszą, krzyk rozcina ziemię;
A potem cisza. Tylko stoją nieme
Posągi bohaterów – trzech lub dwu herosów,
A popod nimi przepaść zieje – do dna głosu.
Jeszcze, jeszcze pochody na dalekich lądach,
Gdzie huragany armat rwą na strzępy ziemię,
Na morzach lśniących, gdzie zamknięci w prądach
Mocują się z żyłami golfstromów pod niemi.
I jeszcze, jeszcze da1ej – gdzie stąpną – zwycięscy.
I tam jeszcze, w ojczyźnie, z dłońmi zgorzałemi,
Tam zawsze podeptani, tam zawsze na klęsce
Jak na trumnie orkanu – wieniec serc na ziemi.
I tak mijają lata: rzeki, miasta niosą
Jak czarną krę pożogi odbitą aż do dna,
I ciemność, ciemność głuchą. Wyje ziemia głodna
Rykiem z pól wyoranym, wydartym z pogromów,
A na niej stoją widma rozrąbanych domów,
Gdzie na zgwałconych sercach pohańbione ciała,
Jakby się męka boża w ludziach ciałem stała.
O straszne, straszne dzieje. Huczy czas nad nami.
Kiedy z szubienic dzwony sinych ciał zagrają,
Wywloką nas na bruki pokrajane łzami,
Na oświęcimskie kaźnie i warczącą zgrają
Do gardeł nam przypadną. My będziemy żyli
I tysiąc lat po śmierci w gałęziach szubienic,
Płoszący życie z ślepi tych, co nas zabili.
Ja rozmawiam z cieniami umarłych rycerzy,
Nad grobowiskiem ziemi, sam jak krzyż zgorzały,
I mówię: „O, przeklęty ten, który nie wierzy
Wystygłym prochom ludu i serc żywych grozie;
Bo kto na swojej klęsce – klęskę ducha mierzy,
O! tego nie wybawi płomienisty orzeł.
Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył
Chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem,
Chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył,
To temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem”.
O, wybudujcie domy, o, nazwijcie wreszcie
Polskę – Polską, nie krzywdą, a miłość – miłością,
I niechaj biegną rzeki, a na każdym mieście
Niech słup srebrzystych skrzydeł tryśnie jako – kościół,
Kościół ciał odkupienia. Każdy jako posąg
Śród liści, nie z marmuru, stoi – sobie mały,
Ale rosnący w kształtach jak jabłka dojrzałe,
Wszyscy razem w kopułę, co odbije głosy
Walnych trąb archanielskich jak lawiny nieba,
By chleb był dla miłości, nie miłość dla chleba,
By czas był tym rosnącym, a nie krwi łakomym.
O, wybudujcie domy, jasne, wielkie domy.
23 XII. 42 r.