Warszawa
Bryła ciemna, gdzie dymy bure,
Poczerniałe twarze pokoleń,
Nie dotknięte miłości chmury,
Przeorane cierpienia role.
Miasto grożne jak obryw trumny.
Czasem głuchym jak burz maczugą
Zawalone w przepaść i dumne
Jak lew czarny, co kona długo.
Wparło łapy ludzkich rojowisk
W głuchych ulic rowy wygasłe,
Warcząc czeka i węszy groby
W nocach krwawych i w gromach jasnych.
Jeszcze przez nie najeźdźców lawa
Jako dym się duszny przewlecze,
Zetnie głowy, posieje trawy
Na miłości, krzywdzie człowieczej.
Jeszcze z wieku w wiek tak się spieni
Krew z ciemnością, a ciemność z brukiem,
Że odrośnie jak grom od ziemi
I rozewrze niebiosa z hukiem.
Bryła ciemna, miasto pożarne,
Jak lew stary, co kona długo,
Posąg rozwiany w dymy czarne,
Roztrzaskany czasów maczugą.
I znów ująć dłuto i rydel,
Ciąć w przestrzeni i w ziemi szukać,
Wznosić wieki pnącze żywe
Na pilastrach, formach i łukach.
I w sztandary dąć, i bić w kamień,
Aż się lew spod dłoni wykuje,
Aż wykrzesze znużone ramię
Taki głaz, co jak serce czuje.