Kran
Nie był dla mnie lustrem ani snem. Był zegarem.
Siadałem przed nim na krześle i liczyłem
spadające krople. Niekiedy spadały, lecz
przeważnie krążyły wokół moich ramion.
Zaglądały mi w oczy. Od czasu do czasu wróżyły mi
przyszłość. Były czymś więcej niż drewnianym różańcem.
Lecz pewnego dnia kran został naprawiony.
Cisza z sekundy na sekundę stawała się
bielsza i czystsza. Jak bandaż zaczęła się okręcać
wokół poręczy krzesła. Przesuwała się pod ścianami.
Siadywała mi na kolanach. Nie wytrzymałem
tego zewnętrznego nacisku.
Całe powietrze wykropliło się ze mnie.
Na nogach z waty podbiegłem do kranu. Uderzyłem
w miedzianą rurkę wydrążoną łyżką.
Krople znowu zaczęły spadać na szkiełko mego zegarka.
W ten sposób rozwiązana kwestia czasu przestała
dla mnie istnieć. Tak naprawdę nie jestem pewien,
czy nie rozwiązałem kilku kwestii naraz.
czerwiec 1977