Chata Marconiego
Małe jest i czujne jak latarnia morska,
To czyste miejsce bez śladów dzieciństwa,
Jak gdyby morze przemówiło w tobie,
A potem wyschły słowa.
Pielęgnowały i podgryzały cię fale,
Wraz z wiosną w brytyjskiej odmianie.
Może ci się zdawać, że mogło być inaczej
I że wiersz udowodni, że inaczej było.
Jestem teraz już blisko, i biorę w ramiona
Twoje mury, grube jak w warowni, i uczę się
Co robić z twoją dziką naturą, żeby odryglować,
Zamknąć drzwi do ciebie, kruchsze niż pocałunek.
Może jesteś bogiem pewnego rodzaju
Albo gwiazdą ludzką, która mimo nas trwa,
Jak kartka oparta o wazon z kwiatami
Albo czerwona koszula, policzek dla błękitu.
Na łóżku z twoich myśli – książki o miłosci,
Niczego oprócz ciebie nie zebrałam z rzeczy,
Które są obce; masz ciało o blasku, co blednie –
Nauczyć się go ponownie, ponownie je pokochać.
Kolejne lato, bezkształtne, bezżenne, bez końca,
Narzuca bez umiaru swoją otwartą pogodę
Moim zimowym wierszom, tak oszukuje czas
I krew z ich żył ponad czasem.
Chcę cię mieć na to, co dziś nazywamy
Zawsze, chcę jeszcze głębszego przeciwieństwa obrazu,
Twoich zielonych liści i tej części ciebie,
Do której, jako pierwszej, odezwało się morze.
Tłum. Jerzy Jarniewicz