Sonety do Orfeusza – II, 4
O dieses ist das Tier, das es nicht giebt.
Sie wußtens nicht und habens jeden Falls
– sein Wandeln, seine Haltung, seinen Hals,
Bis in des stillen Blickes Licht – geliebt.
Zwar war es nicht. Doch weil sie’s liebten, ward
Ein reines Tier. Sie ließen immer Raum.
Und in dem Raume, klar und ausgespart,
Erhob es leicht sein Haupt und brauchte kaum
Zu sein. Sie nährten es mit keinem Korn,
Nur immer mit der Möglichkeit, es sei.
Und die gab solche Stärke an das Tier,
Daß es aus sich ein Stirnhorn trieb. Ein Horn.
Zu einer Jungfrau kam es weiß herbei –
Und war im Silber-Spiegel und in ihr.
*
O, to jest zwierzę, co nigdzie nie żyje.
Nie wiedząc o tym, cokolwiek się stanie,
Kochali jego chód, postawę, szyję –
Aż po cichego wzroku migotanie.
Nie było. Lecz że je kochali, było
Przeczyste. Przestrzeń oddali mu stałą.
I w tej przestrzeni głowę podnosiło
Lekko, tak że już prawie musiało
Być. Nie karmili go ziarnem pszenicy
Ni innym, tylko bytu możliwością.
I ta darzyła je tak wielką siłą,
Że róg zrodziło. Nad czołową kością
Wzbił się. I białe przyszło do dziewicy –
I było w srebrnym lustrze i w niej było.
Tł. Mieczysław Jastrun