Kolosseum
Ruinom podobne serce moje – ruinom ogromnym i bezkształtnym.
Mrok otulił rany moje, po lazurowych wschodach prowadzi mię zaduma w
gwiazdy.
Orionie – bracie mój – w purpurowym zarzewiu wulkanów czytający księgę
przeznaczeń –
i Ty, siostro moja, Andromedo, przykuta do skał –
i Ty, łamiąca dłonie Kassjopeo, której córę wzięło na pożarcie złe bóstwo –
miłość –
i Ty, Perseuszu, coś ujarzmił obłąkane loty swojej wyobraźni –
i Ty, Liro – i Ty, Orle – i Ty najbliższa nam grzywo Centaura –
– – o gwiazdy magowie, składający hołd wiekuistemu Sercu! wzmocnijcie
chlebem aniołów mnie – najciemniejszego z tułaczów po otchłani.
Męczennicy, których krew użyźnia bryłę ziemi – dziewice, niewinniejsze od
lilij – młodzieńcy, dzielniejsi od posągów – rozżarzcie serce moje w
trybularz wonności.
I wy, Geniusze, tworzący wszechład – ogień – wodę – powietrze i ziemię –
eter – gwiazdy i przeznaczenie gwiazd – świeczniki boże siedmioramienne –
skrysztalcie mię w klejnot wiedzy, na czarny węgiel rzućcie iskrę objawień.
Aniołowie – otom dzwon zaryty w piasku, – na wysokich górach postawcie
mię braciszkowie moi, abym dolinom opętanym w mroku zwiastował
Ducha Pocieszyciela.
O ruiny serca mego, ogromne i bezkształtne w mroku – poryte wąwozami
cieniów, które nie wiem dokąd zawiodą – pełne więzień i klatek na
potwory, łańcuchów – pordzewiałych od krwi i od łez –
– – Czarodzieje filtrują jady w przysionkach mych –
handlarze brązu rozkopują łono moje –
niewolnice kupczą wdziękiem Afrodyty –
dumna młodzież rozpędza rydwany dokoła cyprysowych alej –
lecz łasice gryzą się w ciemnościach, a świerszcze sykają nad upadkiem –
i tylko gwiazdy wświecają się w sznur obłąkanych nieskończonością okien –
a niebiosa rozwinęły się nade mną jako szafirowe żagle.
O przedwieczne rodzeństwo – aniołowie, geniusze i święci – dźwignijcie
księżyc z fali morza zamarzłego – niechaj cyprysy moje napełni szmerami
proroctw.
W ciemności schodzi duch mój – w ciemności roztęczone od szronu
gwiazd – łyskające kopułą czarodziejskiego zamku, gdzie białe rumaki
strącane są w głuche jeziora – a w fosforycznych grotach ucztują widma
potępionych.
Tysiącoletnie drzewa rozpaczy nurzają się w lodowych zatorach, płyną
szeleszcząc ku bezdennym wirom – nad mglistym wyżłobionym lejem
Anioł śmierci waży się w krwawym płomieniu, niby dogorywająca na wieży
latarnia.
Stało się –
zapadły pode mną niebiosa – kępa kwiatów pod stopą kamiennego
olbrzyma i mrok zgęstniał dokoła.
A nad głębiami Duch – gasi gwiazdy – i rozżarza wizje, świetniejsze od
gwiazd.