O śmierci
I oto ja tam byłem, niewiarygodny sam dla siebie
Seamus Heaney
Mówi: jest w tobie tajemna przestrzeń,
pod mostkiem czujesz kamienny dom.
W nim mieszka ta Mała. Zawozi ją do szkoły
taki rudy, co ukrywa ślad po mauserze.
W szkole uczy się języków martwych,
procesów rozpadu, anatomii drobnoustrojów,
wzorów skończoności i teorii przypadku.
Przeczytała już obowiązkowe traktaty:
„O wybujałej i histerycznej naturze grzybów”,
„O eksterminacji roślin naczyniowych”
– Zbyt pilna, dojrzała, jak na swój wiek –
powiada jej niewyraźna babka
zajęta cerowaniem sepiowych zdjęć.
Wieczorem siedzi z dziadkiem na ganku,
podaje mu lodowatą rękę, ogląda gwiazdy,
nieruchome punkty, majaczący blask w głogu.
Słyszy miarowe bicie źródła w stawie.
Dziadek całuje ją w czoło.
Jego usta błysk w pajęczynie,
dłonie spuchnięte króliki w niebieskim sitowiu
tną krajzegą deski na nowe łóżka,
na wszelki wypadek, dla nowych gości.
Co będzie, gdy dorośnie? Przejrzy na oczy
i zapragnie zachłysnąć się twoim powietrzem.
Może przejdziesz ulicę na czerwonym świetle,
napatoczysz się w miejskim szalecie na złotą bestię,
na sen, nóż w parku, na splot wydarzeń i słów.