Polska poezja

Wiersze po polsku



Złote gody

Musieli kiedyœ być odmienni,
ogień i woda, różnić się gwałtownie,
obrabowywać i obdarowywać
w pożšdaniu, napaœci na niepodobieństwo.
Objęci, przywłaszczali się i wywłaszczali
tak długo,
aż w ramionach zostało powietrze
przeŸroczyste po odlocie błyskawic.

Pewnego dnia odpowiedŸ padła przed pytaniem.
Którejœ nocy odgadli wyraz swoich oczu
po rodzaju milczenia, w ciemnoœci.

Spełza płeć, tlejš tajemnicze,
w podobieństwie spotykajš się różnice
jak w bieli wszystkie kolory.

Kto z nich jest podwojony, a kogo tu brak?
Kto się uœmiecha dwoma uœmiechami?
Czyj głos rozbrzmiewa na dwa głosy?
W czyim potakiwaniu kiwajš głowami?
Czyim gestem podnoszš łyżeczki do ust?
Kto z kogo tutaj skórę zdarł?
Kto tutaj żyje, a kto zmarł
wplštany w linie – czyjej dłoni?

Pomału z zapatrzenia rosnš się bliŸnięta.
Zażyłoœć jest najdoskonalszš z matek –
nie wyróżnia żadnego z dwojga swoich dziatek,
które jest które, ledwie że pamięta.

W dniu złotych godów, w uroczystym dniu
jednakowo ujrzany gołšb siadł na oknie.


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 3,50 out of 5)

Wiersz Złote gody - Wisława Szymborska