Przyjaciel ruszył
Przyjaciel ruszył – chapeaux bas! – do Magadanu, do
Magadanu,
pojechał sobie, bo tak chciał, nie na zesłanie, nie na zesłanie,
nie żeby miał szczególnie dość, nie dla efektu, nie na złość,
nie żeby nowy przetrzeć szlak,
ale ot tak, ale ot tak.
Spytacie pewnie, co za sens tak idiotycznie odmieniać życie,
przecież tam łagrów pełno jest, a w nich bandyci, a w nich bandyci,
odpowie: – Bzdura, plotki, łżą, bandyci teraz wszędzie są,
jadę, bo cel przed sobą mam:
to Magadan, to Magadan!
Sam jestem wprawdzie zdrów jak koń, też bym z ochotą wsiadł
w jakiś pociąg,
lecz Magadan? A Boże broń, mnie nie po drodze, a zresztą po co,
najwyżej pieśń zaśpiewam wam
o tym, co kumpel widział tam,
gdzie mapa pełna białych plarn,
gdzie Magadan, gdzie Magadan…
Pojechał jakby nigdy nic, i nie ma sprawy, każdemu wolno,
kolbami go nie będą bić, on nie karany, on dobrowolnie,
któż przeznaczenie swoje zna – może wyruszę więc i ja
do Magadanu – czemu nie?
By lec na dnie.