Plik nostalgicznie peregrynujšcy
TELEFON DO MATKI BOSKIEJ
słuchajšc ballad W. Wysockiego
Joli F.
Srebrne łzy
Spływajš z sosnowych drzew
To złudzenie czy fakt?
A może przywilej syberyjskich wilków
Kochajšcych szybko, w niegu,
Nocš spadajšcych z księżyca na łup.
To Tajga.
Wypiewałe to tak
Towarzyszu Wysocki
Że jeszcze zdrętwiała ręka
Na strunach gitary drga.
Hej. To Ty?
Gawriu k siebia
Czy zapamiętałe okręt
Wychodzšcy z zadymionego portu
W rejs mgły?
Pożegnanie ochrypniętego sternika
I buczšcš smutkiem, nawigacyjnš boję
wciekle uderzajšcš w burtę?
Ten akompaniament
Wyrwany z piersi – wydm
Ofiarowuje Tobie G i o c o n d o
Dziewczyno Leonarda da Vinci
Madonno, umiechem witajšca
Niecodzienny poranek snu.
Pozdrawiam Cię jak Judasz Za
Otrzymane srebrniki rzęs
Wcałowujšc w twarz Chrystusa
Wrzask dukatów.
Żegnaj Porcie!
W głos syren wcisnšł się wist
Pocišgów
Przypieszajšcych dwięk stukotem kół.
Hej tam – krzyczę w semafor.
Nie zamykać! To ja, Ja… jaa
Znam telefon do Matki Boskiej!
Zadzwonię tam.
Ona oczekuje na umiech
Deszcz, piew…
Odjechał
Chrystusie, wystukiwany codziennociš maszyn,
Całowany po stopach w niedzielne Msze,
Obmywany słonš wodš Bałtyku,
Przecież Ty wiesz!
Co Ty wiesz…
Popatrz, pomocy wzywa kwiat, Róża.
Pachnšce płatki spadajšc w płomień wiec
Wypalajš samotnoć cierniowej korony,
Ból, krew.
Powtarza zgrzyt ebonitu gramofonowa płyta.
Wraca na Niebieski trakt Władzimir
I jest C i s z a.
(z tomiku Helskie Pory Roku)
LUDZIE
Ludzie, to mieszne twory.
Czasem
Wielkoć potrafiš wywołać
Pyknięciem fajeczki, A
Grymas umiechu w burzę
Niepokoju zamienić.
Innym razem, ze stu nieszczęć
Postanowiš Utrwalić Wzruszenie.
Nie charakteru, czy poetyckiej duszy
R a m i o n.
Ludzie, to istoty wspaniałe.
Po aktach brutalnoci, potrafiš
Zapłakać i zapomnieć, Pijšc
Filiżankę mocnej czarnej kawy.
Ba, ze stu mierci, Jeden
Wielki kopiec usypać,
Tablicę pamištkowš ufundować I
więto ogłosić Ku Czci.
To zachwycone Sobš Zwierzęta
Epoki Rozerwanej Przestrzeni.
Tak. To MY. My.
Słuchajšcy wierszy – a nie poeci,
Czytajšcy nuty – a nie muzycy
Ulatujšcy w przestrzeń – a nie aeronauci,
Popatrzmy na siebie, sšsiadów,
Fryzjerów, tokarzy, sanitariuszy,
Tych małych twórców c o d z i e n n o c i
Grzebienia, pogrzebaczy, komputerowych
konsoli
Wsłuchajmy się w rytm ich serc, Jego
Zapis z elektrycznš dziurš zawału,
Obserwujšcej kilkadziesišt obrotów planety
Po słonecznej orbicie.
( z tomiku Helskie Pory Roku)
UMIERANIE
Umieranie, To Brutalnoć ršk
Wtłaczajšcych gumowy ssak
Podcinienia, Aż Po skurcz głoni.
Pienistoć oskrzeli Czy
Fal dostrzegam W
Przelewaniu pęcherzyków
Nieprzytomnoci renic
Bezwładzie powiek.
U m i e r a n i e, To ucisk serca W
Rytmicznym bólu mostka,
Protest krtani, Zbuntowanie żołšdka.
Aparaty
Bezgłonym pasemkiem Emisji
Wyznaczajš Sinusoidę Nadziei A
Potem zaterkoczš wysiłkiem
Przypieszenia W
Kontrolowany oddech mierci.
Tylko wiece rozpaczajš
Wonnociš płomienia wspominajšc
Dawne Morskie Opowieci.
( z tomiku Helskie Pory Roku)
CIEŻKAMI GOETEGO W
TURYŃSKIM LESIE czyli
Dialog introwertyka z naturš.
Dlaczego odmawiasz zielonoci wzgórzom
One były, sš i będš…spójrz
Po Tych zboczach wędrował Johanes
Dwiecie lat wstecz.
Może Tu
Pod tym kasztanem pisał
Dramat Ifigenia, a Tam
Nad strumykiem wyznawał miłoć.
Cóż. Był poetš i panem
Nosił pióro i miecz.
Zatrzymaj się, posłuchaj. Może
wierszcze zapamiętały Jego wiersz
Nie słyszysz?
Cisza bywa złudna. Poza tym
Nie wierz Poetom ani Prorokom.
W małym kociele Frauenwaldu zapisano:
Gott ist Liebe!?
A gdzie był On, Gdy
Litoci wzywali więniowie Auschwitz?
Takich refleksji Zbyt Wiele.
Lepiej popatrz na Turyński Las.
Zielone oko stawu odbiło obraz
Wszechwiata.
Faluje na nim Niebiański Trakt. To
Po nim, trzeba czy nie… wędrował
Staruszek Werter oszukujšc
Cierpienia Młodoci.
W przedziwny konglomerat Bytu
Wplštały ten spacer fakty, pamięć I
Czas.
(z tomiku Helskie Listopady)
BUDUJĘ DOM
(wspomnienia z PRL-u)
Buduję dom. Sam. Czasem Z kolegš.
Trudno zrozumieć dlaczego. Jestem
Lekarzem medycyny.
Zamiast słuchawek, przenoszę złom.
Nie zbuduję Arki Noego – Bo i po co.
Mówiš-Potopu nie będzie.
Zapytacie gdzie mieszkam? Tam
Gdzie większoć. W
Normalnym EM. Gaz i ciepła woda-
Owszem czasem sš, I
Cóż w tym złego. Wygoda, Więc
Nic dziwnego, Że
Bolš mnie ręce, Do
Łopaty nie przywykłem. Ale,
Niech Tam.
Może wnuki będš miały chałupę, A
Mnie trochę wieżego powietrza
Dobrze zrobi.
Serce mam jeszcze zdrowe.
W krzakach oddam mocz I
Wracam. Zmiennik czeka na cegłę.
Cholernie zimno. Wczoraj
Skręciłem nogę. Pękło sznurowadło,
Zapasowych brak(?).
Przejciowe trudnoci nie zrażajš.
Zapał? Jest!
Rzeczywistoć stuka codziennociš, Jak
Młot Jak się Pan nie nadajesz To
spierdalaj z budowy. Hmm
Męska rzecz-takie słowa, Ale
Co tam – wytrzymam.
Nawet na wiersze mam trochę czasu
Przed witem
Listopad 1988
(z tomiku Helskie Listopady)