Epitalamium
Niech milczą inni. Płonie hymen,
ku toastowi kielich wznieśmy.
Niechaj się rym powiąże z rymem
w węzeł poezji.
Przełammy słowo i podzielmy,
zanim siądziemy, żeby zjeść.
Oto wam niosę hymn weselny –
tę pieśń.
*
Jest noc jak zasypany tunel
i w niej na dnie zgubiony człowiek.
Gdzież mądra dłoń, co pomóc umie,
i gdzież, by go wołało, słowo?
Jest tylko człowiek. Ślepa rzeka
wieczności płynie, wrogi prąd.
Oto wołamy o człowieka
jak o przyjazny, dobry ląd.
Bo ludzki los : iść w nurt. I w walce
mijać straconym pokoleniem.
I tylko to: człowieka znaleść,
który by ramię wsparł ramieniem.
I wtedy niech ten prąd jak w epos
wrasta ten, który woła, głos,
by znów ku nurtom, wrogim rzekom,
gdzieś nie odrzucił ślepy los.
Huczy nasz ląd od mórz do mórz
rozgwarem wieku niedorzecznym.
Cóż trwalsze jest niż człowiek? Cóż
bardziej niż miłość ludzka – wieczne?
Bo cóż jest człowiek? Równy gwiazdom.
Bo cóż jest miłość? Nieśmiertelna.
Dwoje się ludzi odnalazło.
I tu się kończy pieśń weselna.
*
Kiedyś na gody brylantowe,
zanim siądziecie, aby zjeść,
wyjmijcie z kufra kartki płowe,
tę oto pieśń.
I proszę, kiedy odczytacie
te słowa prosto i na głos,
pomyślcie sobie : „Był poeta,
którego gdzieś odrzucił los.”