„Do dziewczyny z Malabaru”
Drobne masz stopy, dłonie, a bioder krągłości
I najładniejsza z białych pewnie ci zazdrości;
Wrażliwego artystę twa cielesność śmiała,
Aksamit oczu – wielkich, czarniejszych od ciała,
Durzy i rzeźwi wraz… Błękitów strefa błoga,
W której się urodziłaś z woli swego Boga,
Nie nazbyt ciężki los dziewczynie twego stanu
Przeznacza: ot, zapalać fajkę swemu panu,
Nalewać kwiatom wody stale świeżej w dzbanki,
Moskity wokół lóżka płoszyć za firanki,
A z rana; jak się tyko rozszumią platany,
Ananasy z bazaru znosić i banany.
W dzień – bosa – chadzasz tam, gdzie kaprys cię popycha,
Jakieś już zapomniane piosnki nucąc z cicha;
Gdy zaś nadejdzie wieczór w sutych szat szkarłacie,
Gdy się powoli cała wyciągniesz na macie,
Roją ci się kolibrów kolorowych roje –
Bo śliczne, rozkwiecone – jak ty – są sny twoje.
Czemuż, o dziecko szczęścia, tak cię Francja kusi –
Ten przeludniony kraj, gdzie aż się człowiek dusi?
Zdając życie swe w majtków ręce doświadczone,
Chcesz pożegnać na zawsze gaje ulubione?
Tu strojem twym jest rąbek muślinu przezroczy;
Tam drżeć będziesz, gdy śnieg cię albo grad zaskoczy,
Opłakiwać swych słodkich wywczasów uroki,
Gdy ci przyjdzie – w gorsecie, co wrzyna się w boki,
Wyławiać z błota każdy okruszek pożywny,
Sprzedawać swych powabów aromat przedziwny
I w dal skroś brudne mgły marzące śląc spojrzenie
Tropić palm kokosowych zagubione cienie!
tłum. Roman Kołoniecki