Polska poezja

Wiersze po polsku



Krótka nota o Baudelaire –

Niepotrzebny, nieśmiertelny…

Kolebka moja stała gdzieś u drzwi biblioteki,
Gdzie dochodził mnie szept baśni, zgiełk powieści, rozpraw głos uczony,
I ze spiżowym tonem się mieszał ksiąg greckich i rzymskich (…).
Jak na dnie wieży Babel, sam, mały jak książka
Sam jeden pośród śpiewu kusicielskich głosów,
do rozkoszy, szaleństwa, trwogi i do śmierci gotów.

Taki mityczny obraz początków swojego życia tworzy Baudelaire w jednym
z wierszy. Poeta przyszedł na świat w 1821 roku w zasobnym domu w
Paryżu, a jego ojciec, w owym czasie liczący sobie już 60 lat, był
człowiekiem gruntownie wykształconym, oczytanym, przyjaźniącym się z
ludźmi pióra i pędzla, z wybitnymi umysłami tamtej epoki. To po ojcu
odziedziczył poeta miłość do książek, obrazów, antyków, które jak on
usiłował potem gromadzić w swym mieszkaniu, w okresie kiedy krótko
miał dostęp do większych pieniędzy. Niestety, ten wspaniały ojciec
umiera, gdy Charles ma zaledwie 6 lat, a matka, Karolina Baudelaire, jest
jeszcze dość młoda, aby powtórnie wyjść za mąż. Ojczym przyszłego
poety, major Aupick, jest w niczym niepodobny do utraconego ojca.
Chłopiec traci teraz po części miłość matki, która swoje uczucia angażuje
w nowe małżeństwo. Krótkie chwile wielkiej z nią zażyłości będzie Charles
wspominał po latach jako najpiękniejszy okres swego dzieciństwa, były to
dni po śmierci ojca, gdy oboje mieli na świecie tylko siebie wzajemnie.
Rodzinna katastrofa niewątpliwie zachwiała emocjami wrażliwego chłopca.
Musiał on opuścić dom przyjazny artystom i sztuce i poddać się surowej
oficerskiej dyscyplinie, której hołdował ojczym. Już w jedenastym roku
życia został umieszczony w ponurym internacie z dala od matki, wcześnie
więc doświadczył tęsknoty i samotności. Mimo to długo był dzieckiem
pogodnym, serdecznym synem, ambitnym uczniem, co podkreślają
biografowie. Gdy jednak rozpoczęły się kryzysy okresu młodzieńczego,
charakter przyszłego poety uległ metamorfozie. Zuchwałe maniery,
cyniczna postawa, ekstrawaganckie zachowania kilkunastoletniego
chłopca, który w taki sposób mocował się ze sobą i światem kryjąc swoją
wielką nadwrażliwość, bulwersowały nauczycieli i uczniów liceum. Młody
Baudelaire jest jednak uczniem wybitnie zdolnym i pomimo że wyrzucono
go ze szkoły, zdaje maturę. Nie ma ochoty na studiowanie prawa i karierę
dyplomaty, interesuje go poezja, chce dyskutować o literaturze i prowadzić
swobodne życie towarzyskie. Major Aupick, w trosce o przyszłość pasierba,
chcąc przeciąć jego kontakty z młodymi utracjuszami, wysyła go w podróż
morską do Indii. Charles ze swoim trudnym charakterem i amoralnymi
poglądami, które rozgłaszał na lewo i prawo, znalazł na statku tylko
wrogów. Opuszcza więc pokład już na wyspie Mauritius i wraca z ulgą w
swoje środowisko. Potrzebuje swobody i pieniędzy.
Wszystko to staje się dostępne w Paryżu 9 kwietnia 1842 roku.
Baudelaire osiąga wówczas pełnoletność i wchodzi w posiadanie spadku
po ojcu, wartego 75 tysięcy franków. Stać go wreszcie na życie
prawdziwego dandysa. Mieszkanie mebluje ze smakiem, zdobi sztychami
i wartościowymi bibelotami, ubiera się wyjątkowo elegancko i wyszukanie.
Zawsze dbał o strój, teraz jednak dobiera elementy w sposób szczególnie
wyrafinowany. Nosi specjalnie szyty frak i spodnie wąskie jak getry.
Czasami dla kaprysu wkładał podobno na ów frak błękitną furmańską
bluzę… Do 1844 roku Charles Baudelaire jest prawdziwym królem życia.
Zna już Wiktora Hugo, Balzaca i Gerarda de Nervala oraz Teofila Gautier,
któremu po latach zadedykuje swoje „Kwiaty zła”. Prowadzi życie
kawiarniano-artystyczne, pisze sonety, pije wino i dyskutuje zawzięcie o
sztuce. Jest słuchany, podziwiany; jest wyjątkowy. Może sobie pozwolić na
odrzucenie wszelkich konformizmów społecznych, wdać się w romans z
Mulatką, Jeanne Duval, aktorką podrzędnych paryskich teatrzyków, która
w dalszych latach będzie jego rozkoszą i przekleństwem.
Biografowie Baudelaire’a nie są zgodni co do roli, jaką owa kobieta
odegrała w życiu poety. Jedni twierdzą, że była jego złym duchem,
brzydka, głupia i chciwa; inni, że była piękna, dumna i bezinteresowna.
Sam poeta nigdy jej nie zapomniał, kochał ją i „w niej tylko znajdował
odpoczynek”. Wracał do niej po dramatycznych rozstaniach i do końca
życia spieszył jej z pomocą. Napisał wiele wierszy, prawdziwych hymnów
miłosnych, w których odbija się jej postać. Być może była to jedyna osoba
na świecie, która, choć z pewnością go nie rozumiała, przyjmowała go
takiego jakim był, pełnego sprzeczności: dobrego i wściekłego na
przemian, silnego, mściwego i delikatnego, wrażliwego, cierpiącego.
Matka Baudelaire’a nie mogła akceptować ani takiego stylu ‚rycia syna,
ani jego związku z ciemnoskórą aktorką. Charles w dwa lata przepuścił
połowę majątku! Rok 1844, kiedy to w wyniku rozprawy sądowej rodzina
przejęła nadzór prawny nad finansami poety, stał się cezurą w jego życiu.
On, dla którego wolność i niezależność stanowiły wartość największą,
został potraktowany jak nieodpowiedzialny birbant, którego trzeba objąć
kuratelą, aby ratować przed upadkiem.
„Uwierz nareszcie w to – wołał w liście do matki – o czym nigdy chyba nie
wiedziałaś, że naprawdę i na moje nieszczęście, nie jestem taki jak inni
ludzie!” Uważał, że ów akt prawny złamał na zawsze jego życie.
Po miesiącach szarpania się w rozpaczy i nienawiści młody Baudelaire
podejmuje nieskuteczną próbę samobójczą. „Zabijam się, bo jestem
niepotrzebny innym – a niebezpieczny dla siebie samego” pisze w liście
pożegnalnym 30 czerwca 1845 roku. Po latach w innej sytuacji
powie: „zabijam się, bo czuję, że jestem nieśmiertelny”. I dopiero te
słowa będą wyrażały jego wewnętrzną najprawdziwszą prawdę.
Reszta jego życia wygląda jak katalog porażek i klęsk. Mieszkał kolejno
aż w czterdziestu czterech mieszkaniach, nie mogąc nigdzie zagrzać
miejsca, a w spadku po krótkiej jak błysk młodości pozostał mu syfilis,
choroba, która niewyleczona niszczy podstępnie system nerwowy,
skazując po latach na ogromne cierpienie i ciało i umysł. Ona to, wraz z
narkotykami, które pozwalały mu i odgradzać się od rzeczywistości i
przekraczać jej granice, oraz bieda, brak porządnego jedzenia, sprawiły,
że jego organizm starzał się i słabł w bardzo szybkim tempie.
Dandy? Wymuskany esteta, który chciał „nieustannie żyć i spać przed
lustrem dążąc do doskonałości”, zawsze na progu serca? Ten, który
miał „od czasu do czasu egoistyczne Szczęście brać za włosy i wpychając
jego pysk w krew i plugastwo mówić: Oto twoje dzieło, masz, pij to teraz!”
Sartre, który chętnie utożsamiał się z Baudelaire’em, ponieważ i on,
straciwszy wcześnie ojca, żył z poczuciem wyobcowania i pustki uczuciowej
nie dającej się niczym wypełnić, twierdził, że Baudelaire sam prowokował
swoje nieszczęście, że zasłużył na taki los i taką śmierć. Po latach
powstało wiele rozpraw na temat choroby poety, jego narkotycznych
doświadczeń i skomplikowanej psychiki. Jakie jednak mogą mieć dziś
znaczenie te liczne potępienia złych wyborów życiowych i
sadomasochistycznych skłonności autora „Kwiatów zła”, skoro stworzył on
poezję „nieustępliwą jak marmur i przenikającą jak mgła angielska”?
Skoro przeprowadził poezję europejską od romantyzmu ku
nowoczesności, kładąc jak most własne życie? Jest więcej niż pewne, że
gdyby poeta Baudelaire był szczęściarzem i przyzwoitym Paryżaninem,
nigdy by się to nie udało.
Był wściekły z nieszczęścia, miał poczucie, że żyje w piekle schyłkowej
ludzkości, nigdy nie pokochany przez nikogo, kto byłby mu równy.
Wewnętrznie napięty pomiędzy sprzecznościami, pyszny, pełen wzgardy,
ironiczny, agresywny i zarazem umęczony poczuciem winy, grzechu;
samotny, kryjący głęboko wstyd uczuć i wielką wrażliwość. Poeta przeklęty.
Nie zamierzał czarować czytelników swoimi wierszami. Chciał wstrząsać
nimi do głębi i używał w tym celu „wszystkich środków, jakimi rozporządza
sztuka”. Urywał w poezji prozaizmów, wulgaryzmów; pospolitych zwrotów
na przemian z klasycznymi lub romantycznymi figurami stylistycznymi;
przywoływał szlachetne mity i demoniczne, makabryczne obrazy z piekła
rodem. Łączył słowa w całkiem nowe, odświeżające i magiczne
kombinacje. Któż przed nim śmiałby powiedzieć: „oto wieczór czarowny,
przyjaciel zbrodniarza”? Twierdził, że „poezja pokrewna jest sztuce
malarskiej, kulinarnej i kosmetycznej przez swą umiejętność wyrażania
wszelkich wrażeń słodyczy i goryczy, błogości i grozy”. Nadzwyczaj często
używał słów abstrakcyjnych: Wieczność, Piękno, Duma, Nieśmiertelność i
pisywał je wielką literą.
Przykładał wielką wagę do muzyczności poetyckiej frazy. W trosce o
brzmienie wielokrotnie poprawiał „nuty” swoich utworów. Przejęli to po nim
symboliści. Za uczniów Baudelaire’a uważali się Verlaine i Rimbaud, a
Mallarme i Paul Valery mieli mu bardzo wiele do zawdzięczenia. To
Baudelaire „uruchomił dla poezji wewnętrzną potęgę języka”, wyzwolił
wyobraźnię twórczą, którą uważał za „królową władz umysłowych”, a
sztukę wyjął spod prawa moralnego w tym sensie, że postawił ją poza
dobrem i złem. Chciał, aby uznano, iż poeta ukazując w wierszach
brzydotę, upodlenie, grzech, przyczynia się do naprawy świata, bowiem
budzi w czytelniku wstręt do zła. O „Kwiatach zła” mówił: „w tej książce
okrutnej zamknąłem całe moje serce, całe uczucie, całą moją
(zamaskowaną) religijność, całą nienawiść”.
„Kwiatów zła” nie przestawał pisać właściwie przez całe życie. Najpierw
długo ociągał się z ich opublikowaniem, precyzyjnie układał owe sto
wierszy w dramatycznie uzasadnioną całość. Zarówno układ tekstów w
książce jak i jej tytuł stanowiły dla niego rzecz pierwszorzędnej wagi.
Celebrował motta i dedykacje, do końca nie mając pewności co do
kształtu i wartości tomu. Gdy wreszcie książka ukazała się drukiem,
Baudelaire miał już 36 lat (był rok 1857). Natychmiast został
zaatakowany przez wpływowych krytyków z „Le Figaro”, potępiony przez
tzw. opinię publiczną i zmuszony sądownie do wycofania sześciu
najbardziej amoralnych utworów (m. in. „Leta” i „Przemiany wampira”), co
pokornie uczynił, bo ów nieprzejednany nonkonformista przez całe życie
nosił w sobie poczucie winy i nie zawsze miał dość sił, aby ponosić
konsekwencje swego buntu.
W następnym wydaniu (1861 rok) nie powtórzył już wierszy „potępionych”,
za to wzbogacił tom o trzydzieści pięć utworów nowych.
Nieustannie pracował nad całością książki. Baudelaire nie bardzo wierzył w
tzw. natchnienie. Śmiał się, że zależy ono od solidnego jedzenia i
regularnego siadania do biurka. Na jedzenie nie zawsze było go stać, a
codzienna praca literacka szła mu na ogół opornie. Nie pisał łatwo i
zazdrościł płodnym autorom obfitego, różnorodnego dzieła. Sam napisał
wiele fachowych artykułów o sztuce, tłumaczył i publikował opowiadania
swego ulubionego amerykańskiego pisarza Edgara Poe, zebrał własne i
cudze doświadczenia z narkotykami w „Sztucznych rajach”, które ukazały
się za jego życia, napisał też nie nadającą się do druku w całości „Biedną
Belgię” – ponad trzysta stron krytycznych na temat kraju, w którym
spędził ostatnie przytomne lata swego życia. Wszystko to jednak nie
zadowalało go.
Ostatecznie najważniejsza była poezja i do wielu utworów powracał
wielokrotnie nie mogąc się z nimi rozstać, poprawiał je, uwyraźniał myśl,
szlifował język – pracował w głąb wiersza, pragnąc osiągnąć doskonałość,
ideał.
Dla poezji potrafił też latami uwodzić kobietę. Słał żarliwe listy do niejakiej
Apolonii Sabatier, damy z towarzystwa, z której uczynił swą literacką
miłość. Pisał: „Wyznam pani, że kiedy moja istota stacza się w noc
wrodzonej złości i głupoty, gdzieś w głębi swoich marzeń widzi
równocześnie panią. (…) Jestem egoistą, pani mi jest potrzebna”. Gdy
jednak ona w końcu zechciała mu ulec, przeraził się i listownie szybko
zakończył romans: „Jeszcze parę dni temu – pisał – byłaś bóstwem, co
jest tak wygodne, tak piękne, tak nieskalane. A teraz jesteś kobietą!”
Czyżby zadziałał mechanizm samozniszczenia? Może powstrzymała go
świadomość zaawansowanej już choroby? Albo niegdysiejszy dandy o
nieruchomym spojrzeniu, z grymasem goryczy na wąskich wargach, zagrał
wszystko od początku do końca dla rozpalenia swych sonetów, a teraz był
znużony i nieskory „do odnalezienia młodości”? Przecież od zawsze
gardził kobietami. Budziły pożądanie, kusiły, dawały rozkosz i niszczyły,
skłaniały do grzechu, były wcieleniem zła. On nigdy nie uznałby, jak
Musset, że miłość jest wszystkim. A George Sand, w której ten tak bardzo
się kochał, Baudelaire po prostu nienawidził, obdarzając ją
najwstrętniejszymi epitetami. Kobieta myśląca? Taka w ogóle nie mieściła
się w jego wyobrażeniu.
Do wszystkich nieszczęść Baudelaire’a trzeba więc dołączyć i to, że nie
zaznał nigdy wtajemniczenia prawdziwej miłości i nie dany mu był
uszczęśliwiający wgląd w światło świata przez bliską duszę…
Na koniec niesiony odrazą do całej Francji i samostwarzającym się
gniewem, a także uciekając przed wierzycielami, znalazł się w Belgii. Sam,
z odrobiną nadziei na niewielką chociaż poprawę losu. Może odczyty?
Może nowe wydanie „Sztucznych rajów”? Albo przygotuje do
druku „Paryskie spleeny”, poematy prozą, które pisuje od dawna? Może
będzie mógł znów tworzyć wiersze? I wróci, zamieszka z matką, dla której
miał zawsze tyle skrywanej czułości (major Aupick od dziesięciu lat nie
żyje). Może jego szczęście tli się gdzieś jeszcze, choć on deptał je
wytrwale od wczesnej młodości…
„Straszliwy ciężar czasu”, który odczuwał zawsze, jest jednak teraz nie do
udźwignięcia. Depresja, lęki, okropne bóle żołądka, głowy i odrętwienia
całego ciała uniemożliwiają realizację jakichkolwiek planów. Powtarzają się
omdlenia, nie pomagają leki, narkotyki, ani alkohol. „Sam jeden pośród
kusicielskich głosów, do rozkoszy, szaleństwa, trwogi i do śmierci gotów” –
napisał niegdyś. Rozkosz i szaleństwo miał już za sobą.
W marcu 1866 roku, podczas wycieczki, traci przytomność, doznaje
paraliżu, traci mowę. W lipcu matka zabiera go do Paryża. Jego stan nie
poprawia się już ani na chwilę.
Ostatnie dni Baudelaire’a… Jest wreszcie trochę sławny. Młodzi poeci
francuscy, Verlaine i Mallarme uznali go za swojego mistrza; popijając
absynt po kawiarniach recytują „Kwiaty zła”. Chcieliby go poznać i wielbić
osobiście. Ale on nie zaufał tej nagłej sławie jeszcze w Belgii, gdzie
doniesiono mu o tym, gdy wydawało się, że ma przed sobą jeszcze jakąś
przyszłość, jakiś czas… Tyle lat pragnął, aby doceniono w nim genialnego
poetę, aby go podziwiano i kochano. Nawet, krótko, łudził się, że przyjmą
go do Akademii Literatury! Bluźnierca i gorszyciel… Czy to, co napisał, w
ogóle jest coś warte? Miał w pogardzie wszelkie laury, wszelkie ludzkie
szczęście. Nic dobrego nie spotkało go w życiu, bo on sam tego nie chciał.
Od lat żywił się tylko gniewem. Teraz, od miesięcy, leży w szpitalnym
łóżku sparaliżowany, niezdolny wymówić ani słowa. Nikt nie wie, czy czuje
cokolwiek; czy zawsze mu wierne: nieznośna tęsknota, gniewny smutek,
dławiący ból istnienia odstąpiły już, czy też wciąż mają nad nim władzę.
Gdy przez okno otwarte na oścież w ciepłe sierpniowe południe wpadają
dźwięki muzyki Wagnera, którą zawsze podziwiał, w oczach tego 46-
letniego starca widać przez chwilę wzruszenie.
„Zabijam się, bo czuję, że jestem nieśmiertelny”, tak napisał już dawniej,
gdy wysiłkiem wyobraźni i za pomocą opium usiłował przekraczać czas i
przestrzeń. Nie wierzył, że śmierć jest furtką, przez którą da się wyjść ze
świata; czuł się na zawsze uwięziony w egzystencji.
Ale oto, 31 sierpnia 1867 roku, przyszła wyzwolicielska śmierć i przerwała
wreszcie ten „przerażający związek człowieka z samym sobą”. A
nieśmiertelność okazała się lekką i upragnioną sławą poety, autora
wiecznotrwałych „Kwiatów zła”.


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 4,00 out of 5)

Wiersz Krótka nota o Baudelaire – - Charles Baudelaire
 »