Uccello
Oni nigdy nie umrą na tym polu bitwy
ani cień wilków czyhających, na łup wojenny nie zagarnie
ich skarbów jak oblubienic spod wszelkich horyzontów
Nie będzie zmarłych, by ścisnąć ich puste brzuchy
ani stert sztywnych koni by krwią spryskać ich, lśniące oczy
lub przyspieszyć pożeranie zmarłych
Oni woleliby dąsać się oszalałymi z głodu językami
niż uwierzyć że na tym polu nikt nie umrze
Oni nigdy nie umrą walczą tak objęci
oddech przy oddechu oko obok oka nie można umrzeć
ani drgnąć blask się nie sączy ramię bez maczugi
tylko koń dyszący obok konia tarcza błyszczy
przy tarczy promienna błyskiem ska spod hełmu
ach jak trudno wpaść między te splecione lance
I te chorągwie! gniewne lśniące godłami w poprzek
wytartego nieba
Myślałbyś że namaluje armie na rzek mroźnych brzegu
rzędy żelaznych czaszek błyskających w mroku
Myślałbyś że tu Dukt nie umrze
usta wszystkich rycerzy są jak zamek pieśni
każda żelazna pięść senny gong cep dzwoniący o cep
jak szczęk złota
o, jak bym chciał się znaleźć w takiej właśnie bitwie!
srebrny człowiek na czarnym koniu z czerwonym sztandarem
i pasiastą
lancą nigdy nie umrze lecz wiecznie trwać będzie
jak złoty książę malowanej wojny