Judasz
Czemu mnie ścigasz?
Gdzież Twoja święta, uwielbiana miłość?
Ni jednej chwilki wytchnienia!…
Widzę Cię w słońcu!
W chmurach Cię widzę –
We wszystkim, czego się dotknę –
We wszystkim,
Na czym źrenice me spoczną,
Jeśli się kiedy, idąc straszną drogą,
Na tę nadludzką zdobędę odwagę,
By podnieść głowę do góry
Ach! i zmęczonej uchylić powieki,
Na której cięży
Ten ciężar wstydu…
A czyż ja darmo, o dziewczyno,
Będę dziś pukał w twoje wrota?
Pokażże mi się w okieneczku,
Wszak potaniała dzisiaj cnota!…
Hihihihihi!!!
Mówisz, żem rudy? Zamknij oczy,
Garścią srebrników gust ci zmienię:
Rudy nie rudy, byle tylko
A! znak od tego powroza!?
Hihihihihi!!!
Czart to się wczoraj rzucił mi na szyję
I tak mnie słodko połechtał,
Aż mi ta krwawa wystąpiła pręga…
Szydziszli ze mnie,
Żeś taką pomstę wywarł na mej duszy?
Ż E Ś mnie wyp Ę Dzi Ł w Ś Wiat,
Abym się b Łą Ka Ł jak ten pies obity
I zdradzał swoich przyjaci Ół?
Nie! ś Lepiec jestem, po omacku schodz Ę
Z Twojej Golgoty, czepiają C si Ę r Ę K Ą
Zbrojnych pachoł K Ó W, co Ci twarz opluli,
Ale to czuję, Ż E nie Ż Ar ur Ą Ga Ń
Aż do ob Łę Du mnie piecze,
Tylko bezbrzeż Ny Tw Ó J b Ó L…
Czemuś mnie stworzy Ł, o Panie,
Takim nę Dznikiem?!
I czemu
Po tylu wiekach do uszu mi kł Adziesz
Szum owej zgrai, któ R Ą prowadzi Ł Em
W cichą, miesi Ę Czn Ą noc
Pomię Dzy krzewy oliwek,
Gdzie On upadał zbiedzony
Przed szubienicy widziadł Em?
Przyjacielu! przyjacielu!
A co tam chowasz w zanadrzu?
Masz choć By jeden haust dla przyjaciela,
Co cię serdecznie za to poca Ł Uje?
Trzeba mi zalać robaka –
Tak! – nie wiem –
Jakaś okropna szaruga,
Ryczą Ca rykiem t Ł Uszczy,
Któ Ra spe Ł Ni Ł A mord jeruzalemski,
Pod dach mnie dzisiaj zagnał A
Jednego, widzisz, z tych biednych,
Z tych niedomyś Lnych i g Ł Upich prostak Ó W,
Co w dł Oni widz Ą d Ł O Ń,
W cał Unku ca Ł Unek! –
Dawnom cię, bracie, nie widzia Ł,
Ale Ć ja dobrze pami Ę Tam
Twoje oblicze,
Twoje przymknię Te powieki,
Spod któ Rych wielki, cichy patrzy smutek
W wielką i cich Ą g Łę Bin Ę
Ludzkiej niedoli…
Tak! dobrze, dobrze pamię Tam –
Na Weroniki widział Em je chustce
W wień Cu cierniowym na skroniach –
Pię Kn Ą masz siostr Ę!
Chodź w me obj Ę Cia –
Sam ja przybywam – bez tego Ż O Ł Dactwa,
Co cię powiod Ł O na t Ę pust Ą g Ó R Ę,
Pod ten straszliwy krzyż
Nie bę D Ęć darmo, o dziewczyno,
Puka Ł dzi Ś w twoje wrota :
Poka Żż E mi si Ę w okieneczku,
Ju Ż potania Ł A cnota!
O mó J ty bracie luby,
Jak Ą ty siostr Ę masz!
Takem cię dawno nie widzia Ł –
We Ź przyjaciela w dom!
Tak! tak! pami Ę Tam te oczy,
Na Weroniki chustce
Patrz Ą Ce cicho i smutnie
W cich Ą i smutn Ą g Łę Bin Ę
Tej naszej ludzkiej niedoli
Nie powiedział A, Ż Em rudy
I ż E mam krwaw Ą na szyi
Pr Ę G Ę wisielca,
Tylko siwe przymruż Y Ł A
Oczę Ta,
A dziś Ż Al jej, Ż E jej suknia
Pomię Ta!…
Nie podnoś na mnie tej r Ę Ki!
Boję si Ę ― boj Ę
Sam byś si Ę splami Ł,
Gdybyś mi wyci Ął policzek!…
Wszak ci nie siedzę przed kr Ó Lem Herodem
I trzciny nie mam w dł Oni
Ani purpury na barkach!
Wszak ci ja nie mam tych oczu,
Co spod przymknię Tej powieki
Patrzą tak smutnie i cicho
W smutną i cich Ą g Łę Bin Ę
Tej naszej ludzkiej niedoli…
Czekaj – nie jestem tch Ó Rzem –
Czemu ten wicher tak wieje?
Zaszeleś Ci Ł O co Ś w krzewach –
Ktoś mnie potr Ą Ci Ł w rami Ę –
Nikogo przecież nie widz Ę –
A! to ta gałąź oliwna,
Na któ Rej jeszcze pozosta Ł
I w tym się wietrze ko Ł Ysze
Mó J stryczek!
Zdję Li Ci Ę z krzy Ż A?!
Po co przychodzisz do mnie
Taki milczą Cy, spokojny,
W tej sukni z biał Ych mgie Ł,
Wloką Cej wyrzut i rozpacz?!
Zabij mnie! zabij!
A tylko mego imienia
Na poś Miewisko nie dawaj!
Ze mnie, Judasza
Iskarioty,
Swego drogiego nie ró B przyjaciela!
Zwij mnie zbrodniarzem i ł Otrem,
Tylko tak nie gardź mn Ą!
Sza!
Nic! nic! to liść zwi Ę D Ł Y upad Ł –
O moje ż Ycie! –
Kt Óż by si Ę trwo Ż Y Ł
Szelestu Ś Mierci,
Któ Ra mu gryzie wyn Ę Dznia Łą dusz Ę?
Któż by si Ę l Ę Ka Ł kamienia,
Spadają Cego w czarn Ą, g Ł Uch Ą przepa Ść?
Nalejż E mi, karczmareczko,
Mocno przepalonej,
A ty, bratku, graj wesoł O,
Gach u twojej ż Ony! –
Zzię B Ł Em – dygoc Ę – a! z Ę Bami dzwoni Ę –
Psy mnie obsiadł Y, kiedym szed Ł w t Ę s Ł Ot Ę
Po zarobiony grosz –
Nalejż E mi, karczmareczko,
Mecno przepalonej –
Jak to? Srebrnikó W trzydzie Ś Ci
Za gł Ow Ę tego Cz Ł Owieka,
Któ Ry wam w sercu taki przestrach budzi?
1 spać nie daje
Ani spokojnie zasiadać do sto Ł U?
Któ Ry na wasze kr Ó Lestwo
Idzie z poż Og Ą Swoich tw Ó Rczych s Łó W,
Mają Cych zniszczy Ć Ś Wi Ą Tyni Ę Wyst Ę Pku?
Mają Cych na miejscu zdrady
Postawić mi Ł O Ść i wierno Ść?
Trzydzieś Ci marnych srebrnik Ó W
Za pocał Unek,
Zł O Ż E Ń na u Ś Ciech druha, przyjaciela,
Któ Remu imi Ę – Chrystus?!
Arcykapł Ani!-
W przedsionkach waszej boż Nicy
Jam się wychowa Ł!
Twarzą pada Ł Em na ziemi Ę,
Kiedy o jutrzni
Szedł w cztery strony u Ś Pionego Ś Wiata
Gł Os waszych z Ł Otych tr Ą B
I ś Wi Ę Tych dwana Ś Cie pokole Ń
Wzywał przed ark Ę przymierza,
Przed znaki wieczystej Tory…
Nim jeszcze krwawa ta prę Ga
Na mej się szyi odbi Ł A,
Z wargą patrza Ł Em otwart Ą
W ź Renice wasze i usta,
By z nich wyczytać wasz Ą Ś Wi Ę T Ą wol Ę…
Speł Niam j Ą dzisiaj, tylko wi Ę Cej p Ł A Ć Cie!
Dajcie mi setkę!…
Jak to? za duż O?
Za to, ż E wczoraj, gdym ukl Ą K Ł w pustyni
I chciał przeb Ł Aga Ć Pana,
Aby zdjął ze mnie t Ę wieczysto Ść ha Ń By,
Wicher się zerwa Ł gwa Ł Towny
I przeraź Liwym przyg Ł Uszy Ł po Ś Wistem
Moją modlitw Ę?
Za to, ż E ka Ż Dy oddech tego wiatru,
Każ Dy szum jego, ka Ż Dy jego wiew
I każ De Ł Kanie, ka Ż De uderzenie
W krzew czy też piasek,
W sosnę czy ska Łę,
W mgłę albo ob Ł Ok,
W blask,
W falę jeziora
Albo w wybrzeż E m Ó Rz –
O grzbiet wę Drowca lub w tygrysa sier Ść,
O ró G jelenia, czy te Ż w Ś Lepie Ż Ubra,
O kłą B padalca
Czy o skorupę Ś Limaka,
W onoć id Ą Ce w bezkresow Ą przestrze Ń
Jasnowidzenie proroka,
Czy o tł Uk Ą C Ą si Ę w ciasnej okr Ęż Y
Ś Lepot Ę ci Ż By tej,
Co pragnie Jego krwi –
Za to, ż E w ka Ż Dym j Ę Ku, w ka Ż Dym szumie
I w każ Dym biegu pomsty Żą Dnych wiatr Ó W
I Ł Ka, i szumi, i j Ę Czy, i wyje
To szubieniczne: zdrajca! zdrajca! zdrajca! ?
Wiecie.
Nie jestem czł Ekiem, u kt Ó Rego chciwo Ść
I żą Dza, Zysku rada by ukradkiem
Stanąć za tablic Moj Ż Eszowych g Ł Azem
I, przechylona ponad ich krawę Dzi Ą,
Rada by zetrzeć niespokojn Ą r Ę K Ą
Znaki przykazań
I na ich miejscu wyryć s Ł Owo: pieni Ą Dz –
Jak wy to dzisiaj czynicie,
Tak sobie lekceważą C
Ten przyjacielski ust mych pocał Unek!
Chcę dziewi Ęć Dziesi Ą T…
Miejcież E lito Ść!
Rodzony ojciec mó J
Z nę Dzy pope Ł Ni Ł zbrodni Ę –
Muszę ratowa Ć rodzonego ojca!
Tyle go wł A Ś Nie wybawi od ka Ź Ni
I wł Os jego siwy
Nie bę Dzie wstydem okryty!
Co? co? mó J ojciec nie Ż Yje?
Od niepamię Tnych czas Ó W le Ż Y w grobie,
A imię jego wolne jest od plamy?
Któż to wam kaza Ł zagl Ą Da Ć w rejestra-
I tak mnie ubiec i skrzywdzić,
Wyszachrowawszy tyle – tyle grosza?!
Prawda! nie ż Yje
I nie odwró Ci gniewnych, smutnych Ó Cz
Od swego syna – Judasza!…
A w jakiej wy cenie
Macie też star Ą, biedn Ą moj Ą matk Ę?
Czy nie wzruszają was Ł Zy,
Któ Re wylewa a Ż po koniec Ś Wiata,
Ż E syn jej jedyny
Znalazł w swej duszy odwag Ę,
Aby się skala Ć tak Ą przeohyd Ą?
” Jam go nia Ń Czy Ł A – tak powie –
Ską Pi Ł Am chleba swym ustom,
By moje dziecko nie zaznał O g Ł Odu!
Jam mu ś Piewa Ł A: luli!
Ś Pij, m Ó J synaczku, Ś Pij!
Matka do serca cię tuli,
Chroni od os i ż Mij –
Ś Pij, m Ó J synaczku, Ś Pij!
A gdy się zbudzisz, m Ó J ma Ł Y,
Znajdziesz rodzynki, migdał Y –
Ś Pij, m Ó J synaczku, Ś Pij,
Matka do serca cię tuli,
Luli, mó J synku, luli!” –
Arcykapł Ani!
Serca wy macie kamienne!
Trzy wam opuszczę –
Złóż Cie o Ś Mdziesi Ą T
I siedem – siedem przydatku
Za to, ż E patrze Ć musz Ę
W te dziwne, przymknię Te powieki,
Na Weroniki chustce,
Spod któ Rych wielki, straszny patrzy smutek-
W tę wielk Ą, straszn Ą g Łę Bin Ę
Mojej i waszej niedoli
I nę Dzy!…
” Jam go w rann Ą wiod Ł A zorz Ę,
By jaś Nia Ł, jak ona!…
Raczej krzyż Ne wybierz Ł O Ż E,
Niż By dusza twa – o Bo Ż E! –
Miał A by Ć splamiona!”
Dajcie pięć Dziesi Ą T!
Jeszcze wam duż O!
Zgoda! czterdzieś Ci i dziewi Ęć –
I pięć – i cztery –
Wezmę trzydzie Ś Ci, bo patrze Ć nie mog Ę,
Aby na ś Wiecie by Ł kto Ś taki bia Ł Y
I czysty,
Kiedy ja duszę mam brudn Ą!
Wezmę trzydzie Ś Ci, bo patrze Ć nie mog Ę,
By tł Um Go w tryumfie wi Ó D Ł
W bramy ś Wi Ę Tego miasta
I rzucał Mu palmy!
A to hosanna! – hosanna! – hosanna!
Wezmę trzydzie Ś Ci, bo patrze Ć nie mog Ę,
Aby On zwał si Ę Chrystus, ja za Ś – Judasz!
Aż Eby Jego by Ł O przeznaczeniem
Umrzeć na krzy Ż U, kt Ó Ry po wiek wiek Ó W
Otoczon bę Dzie czci Ą,
Gdy ja się mam b Łą Ka Ć
Po wszystkiej ziemi,
Wzgardzon i oplwan,
Zdrajca i kł Amca
I uwodziciel –
Judasz!
Nalejż E mi, karczmareczko,
Mocno przepalonej,
A ty, bratku, graj wesoł O,
Gach u twojej Ż Ony –
Pono Ć przyjaciel tw Ó J
Czy brat! – –
Czemu rnnie ś Cigasz?
Wczoraj –
Lat temu tysią C, mo Ż E sto, a mo Ż E
Zaledwie kilka upł Yn Ęł O godzin,
Zdawał O mi si Ę, Ż E nadszed Ł ju Ż kres
Mych niepokojó W…
Utrudzon grzechu nieskoń Czon Ą drog Ą,
W dalekiej siadł Em krainie,
Pod ś Cian Ą dojrza Ł Ych zb Óż.
Zaczął Em k Ł Osy rwa Ć
I ł Uszczy Ć ziarna pszeniczne,
I sycić g Łó D.
Cisza i spokó J
Promienistymi oprzę Dza Ł Y sie Ć Mi
Rozległ Y, k Ł O Ś Ny Ł An.
Głę Bie powietrza falowa Ł Y Ż Arem,
Polnych konikó W Ć Wierka Ł r Ó J,
Z daleka pł Yn Ął brz Ę K kosy
Lub tę Skny Ś Piew przodownicy.
I przyszł A na mnie zaduma.
Rę Kami obj Ął Em kolana
I skroniem schylił ku ziemi,
I zapatrzony w listek sennej trawy,
Co się po Ł O Ż Y Ł na mej twardej nodze,
Sł Ucha Ł Em brz Ę Ku tej kosy
I tego ć Wierku szara Ń Czy,
I tego ś Piewu Ż Niwiarki.
Od niepamię Tnych ju Ż czas Ó W
Nie miał Em chwili –
Moż E nie mia Ł Em jej nigdy –
Gdzie by ma dusza
Tak zapomniał A o swej strasznej n Ę Dzy.
Czyż By zagin Ął b Ó L?
Czyż Bym ja, Judasz
Iskariota,
Ź R Ó D Ł O upodle Ń i cierpie Ń,
Speł Ni Ł ju Ż swoj Ą pokut Ę?…
Lat tysią C,
A moż E wi Ę Cej, lub mniej,
A moż E tylko sto,
Albo zaledwie kilka chwil
Trwał m Ó J s Ł Oneczny sen…
Podniosł Em g Ł Ow Ę
I wpół Wy Ż Artymi oczyma
Od ż R Ą Cych kurz Ó W i wstyd Ó W,
Od deszczó W, b Ł Yskawic i grom Ó W,
Ach! i od ż Al Ó W i p Ł Acz Ó W,
I od mej cał Ej, czelnej zbrodniczo Ś Ci,
Spojrzał Em w stron Ę zachodu.
I oto w krwawych oblaskach,
Na miejscu kuli sł Onecznej,
Spostrzegł Em przymkni Ę Te powieki.
A spod tych powiek
Dwie ciche, głę Bokie Ź Renice
Z nieopisanym gubił Y si Ę smutkiem
W głę Biach sinawych mgie Ł,
Wypeł Niaj Ą Cych przepa Ść
Pomię Dzy niebem a ziemi Ą
I swoim gę Stym obrze Ż Em
Dotykają Cych Ł Anu,
Przez moje nę Dzne ska Ż Onego stopy.
I mgł Y si Ę k Łę Bi Ć pocz Ęł Y
I wrzeć z tak Ą moc Ą i sycze Ć,
Jak gdyby ten, co mnie stworzy!
I na tę ha Ń B Ę przeznaczy Ł,
Wziął w swoje gar Ś Cie wszystkie g Łę Bie m Ó Rz
I gdzieś w bezmierne rzuci Ł je ognisko,
W lej przeolbrzymi połą Czonych razem
Wszystkich wulkanó W, jakie s Ą w wszech Ś Wiecie
Na milionach milionó W gwiazd…
Ach! a to wrzenie i ten syk potworny
Szedł z tak Ą si Łą na me biedne uszy,
Ż Em nic nie s Ł Ysza Ł, tylko: Judasz! Judasz!
Kł Amca i zdrajca
I uwodziciel –
Judasz!…
Gdzież mi ucieka Ć?
Gdzież Znale Źć Bezpieczny schron?
Przyjacielu, otwó Rz mi wrota swe!
Dawnom cię, dawno nie widzia Ł
Weź przyjaciela w dom!
Pię Kn Ą masz siostr Ę –
Moż E to Ż Ona? –
Ponoś Chrystusa zdradzi Ł poca Ł Unkiem –
Wszystkoć przebaczam, przyjmij mnie w sw Ó J dom!
Mó Wi Ą po Ś Wiecie, Ż Em ja wzi Ął srebrniki –
Ty wiesz najlepiej, ż E Ś tyje targowa Ł!
Zdrada mnie twoja nie piecze!
Wszyscyś My zdrajcy!
Czł Ek cz Ł Owiekowi jest r Ó Wny –
Ja zwę si Ę Judasz, i ty Ś jest Judaszem,
Wszyscyś My bracia Judasze –
Weź przyjaciela w dom –
Nalejż E mi, karczmareczko,
Mocno przepalonej,
A ty, bratku, graj wesoł O,
Gach u twojej ż Ony –
Pono Ć przyjaciel tw Ó J,
Czy brat –
Pomóżż E zdj Ąć mi te ciernie –
Panie! moż E mi jeste Ś krzyw,
Iż Em Ci Ę takiej pozbawi Ł ozdoby?
Masz przecie jasny krąż Ek wok Ół skroni,
Niech mnie przynajmniej pozostanie Twoja –
Tak, Panie Chryste! – cierniowa korona!
Tylko dlaczego te kolce
Takie są wielkie?
Czemu ten splot taki dł Ugi,
Ż E siedemkrotnie g Ł Ow Ę mi opasa Ł
I jeszcze mi się pod te nogi Ś Ciele,
Ach! i za każ Dym wbija mi si Ę krokiem
W me stopy? –
Mó Wisz, Ż Em rudy? gust ci zmieni Ę
Brzę Cz Ą C Ą kies Ą z Ł Ota –
Tylko niech bę Dzie ochota! –
Zdradził A brata –
Zdradził A m Ęż A –
Nie powiedział A,
Ż E mam t Ę krwaw Ą na szyi
Prę G Ę wisielca,
Tylko siwe przymruż Y Ł A
Oczę Ta,
A dziś Ż Al jej, Ż E jej suknia
Pomię Ta…
Wiesz, ż Ycie marne! nie Ż A Ł Uj!
Dam ci swó J stryczek, po co masz po Ś Wiecie,
Biedna niewiasto, rozwłó Czy Ć sw Ą ha Ń B Ę!-
Nie! Zgiń My razem – naprz Ó D ty, a potem –
Mam tu w zanadrzu kropelkę, wystarczy,
Wprzó D ty, dziewczyno, a potem –
Czemu mnie ś Cigasz!
Gdzież Twoja wielka, uwielbiana mi Ł O Ść?
Gdzież Twoja lito Ść?
I czym Twe sł Owo, kt Ó Re Ś rzuci Ł z krzy Ż A
Konają Cemu Ł Otrowi?
Wygnał mnie w Ś Nie Ż N Ą pustyni Ę –
Jakaś nieziemska szaruga!
Wicher mi garbi plecy,
Ż E prawie ziemi dotykam t Ą brod Ą!
Ha! na czworakach
Jak zwierz! –
I tyś jest zwierzem, i ja jestem zwierzem –
Wszyscy my, bracie, zwierzę Ta!
Go? moż E Jemu b Ę Dziemy ur Ą Ga Ć
Za tę zwierz Ę C Ą natur Ę?
Hej! Panie Chryste!
Ja i ten brat mó J –
Po piersi zapadam w ś Nieg!
Coraz to wię Ksze zaspy!
Ł Awa mi si Ę Ga po szyj Ę –
Dł Awi mnie! dusi! – gin Ę! –
Zelż Yj, o Panie, zel Ż Yj!…
Dł O Ń mi podajesz, o Chryste?!
Nie chcę! nie chc Ę!
Nie stó J nade mn Ą ach! z tymi oczyma,
Któ Re widzia Ł Em dawno – dawno – dawno –
Na Weroniki chustce –
Nikt Cię nie prosi Ł, aby Ś mnie ratowa Ł –
Sam się wewlok Ę na ten stromy szczyt,
Na turnię lodow Ą,
Tam Twoje zaspy nie się Gn Ą!
Jakaż to przepa Ść zawrotna!…
A tam, z tej głę Bi mgie Ł –
Cóż to si Ę snuje?
Cóż to tak idzie na mnie?
Boż E dzieci Ę Ta id Ą szlakiem Ś Nieg Ó W!
Bielutkie mają giez Ł Eczka,
W rę Ku lilije,
A naokoł O ich skroni
Krę Gi jasno Ś Ci,
Rozś Wietlaj Ą Cej ten ponury Ś Wiat.
Idą –
Ś Piewaj Ą –
Cóż one Ś Piewa Ć mog Ą?
Cicho!
Czemu wy na mnie idziecie?
Wy, biał E, niewinne duchy! –
” Jam go w rann Ą wiod Ł A zorz Ę,
By jaś Nia Ł jak ona” –
Pochł O Ń mnie, ciemna przepa Ś Ci!
Lub wy przepadnijcie,
Wy, niewinią Tka!
Sza!
Ktoś mi Ę potr Ą Ci Ł w rami Ę!
To kamień w przepa Ść spad Ł!
Sza! to ta gałąź oliwna,
Na któ Rej wisi m Ó J stryczek!
To liść jej si Ę ruszy Ł!
Któż by si Ę trwo Ż Y Ł
Szelestu ś Mierci,
Któ Ra mu gryzie wyn Ę Dznia Łą dusz Ę?
Któż by si Ę l Ę Ka Ł kamienia,
Spadają Cego w czarn Ą, g Ł Uch Ą przepa Ść!?
Przyjacielu! przyjacielu!
Pomóż zdejmowa Ć mi ciernie!
Jaka Ś nieziemska szaruga
Na ś Wiecie
Weź przyjaciela w dom –
Dobytku swego nie chowaj
Pod klucz!
Bogaty jestem – trzydzie Ś Ci
Mam – widzisz – w kiesie srebrnik Ó W!
Nic nie ukradnę!
Nie podnoś na, mnie tej r Ę Ki –
Boję si Ę – boj Ę –
Sam byś si Ę splami Ł,
Gdybyś mi wyci Ął policzek!
Nie pierwszy ja zdrajca
I nie ostatni,
Kain maczugę wzi Ął, by zabi Ć Abla,
A mym narzę Dziem morderczym
Ten przyjacielski pocał Unek!
Jakaż r Óż Nica?
Jedno i drugie zabija!
Jestem zł Odziejem i tch Ó Rzem –
Aleć nie pierwszym
I nie ostatnim,
I nie jedynym…
Zabij mnie! zabij!
Tylko tak nie gardź mn Ą!
Nie! Ś Lepiec jestem! po omacku Schodz Ę
Z Pań Skiej Golgoty, czepiaj Ą C si Ę r Ę K Ą
Zbrojnych pachoł K Ó W, co Mu twarz opluli,
Ale to czuję, Ż E nie Ż Ar ur Ą Ga Ń
Aż do ob Łę Du mnie piecze –
Tylko bezbrze Ż Ny, Chrystusowy b Ó L!
Tylko przymkni Ę Te powieki,
Na kt Ó Re patrzy Ć si Ę musz Ę
Na Weroniki chustce
Tyle ach! tyle lat!
Tylko te smutne Ź Renice,
Gubi Ą Ce si Ę w g Łę Bi
Mojej i waszej niedoli…
I nie jedyny!…