Do Snu
Nie mam dosyć odwagi, aby przed złem życia
W śmierci szukać zbawienia
I wiecznego ukrycia,
Ani wiem, czy śmierć kresem ludzkiego istnienia
Jest wieczystym?… Ani wiem, czy zło w tej zaziemnej
Bezwiednie przeczuwanej przestrzeni tajemnej
Nie władnie? Lecz strudzony walką bezowocną
Z siłą losu przemocną,
Ciebie wołam, śnie cichy… O! gdybyś przez wieki
Nie schodził z mej powieki…
Śnie! Ileż razy westchnę do ciebie, gdy jasna
Okrutna prawda mózg mój i serce rozdziera…
Jeszcze godzina jedna, dwie – – a potem zasnę
I cichość mnie śmiertelna
Kołysze na swym łonie… Duch we mnie umiera,
I jestem, jak trup żywy, bez czucia, bez myśli,
Więc złemu niedostępny… Ty mi słodycz zeszłej,
Śnie – – chcę choć wizji szczęścia. O! gdybyś przez wieki
Nie schodził z mej powieki…
A choćbym dziś zasnąwszy, zamiast spodziewanej
Ulgi, miał śpiący stać się łupem widm cierpienia
Lub choćby się jątrzyły w nocy owe rany,
Zdobyte w walce dziennej,
Których ja zapomnienia
Szukam w martwości sennej:
Jeszcze do cię zawołam, śnie, obyś przez wieki
Nie schodził z mej powieki…