O! nie jestem człowiekiem: huczy noc nade mną. Płomień mój jak anioły odchodzące w ciemność. Ogromne, całe w blasku sine piętna czasu jak odrzucone w wieczność pokolenia głazów. O! nie jestem człowiekiem. Koła nieboskłonów trzeszcząc suną przeze mnie ziemią ocaloną. Ocaloną? Czas taki: tak dawno; już nie wiem, już nie pomnę, kto ziemię tak odcisnął w niebie, wiem tylko żem zgubiony, o, ten czas bez ludzi to bez twarzy zwierciadło, które z wolna studzi jakieś płomienie mroczne, kształty w siebie zbiera, i ja w nim bez odbicia, i ja w nim umieram. O,, dajcie mi spojrzenie, przywróćcie choć przyśpiew żuków w lwiej paszczy, choć do oczu liście mi przyłóżcie, bym poznał jeden nerw nie ciemny i jeden kolor żywy i nie nadaremny. Nie ma ludzi. To tylko tragiczność tak krzepnie w pomniki fantastyczne rosnące beze mnie i poza mną rosnące. Wzrok ich jak zasłona i za grzech pierworodny odjęte ramiona. O, daj mi ten grzech poznać. Nikt na mnie nie woła. O, daj mi choć szatana poznać, lub mi daj anioła. 0, wróć mi czyn przedwieczny lub milczenie wróć mi, abym człowiekiem chodził między tymi ludźmi, których pamiętam jeszcze i których ujrzałem w widzeniu ostatecznym. Niech się staną ciałem. A ja spośród ciemności widzę tych, co niosą swoje stopy przez ogień i przechodzą boso po tych zgliszczach pożogi, którą sami wznieśli i której na ramionach wątłych [nie] unieśli. A ja spośród ciemności tych widzę, co bluźnią, bo na zmartwychpowstanie przybyli za późno, i tych, co ściąwszy serce czyjeś jak kwiat ciszy płaczą z ognistej studni, gdzie ich nikt nie słyszy. I czuję na swych oczach dłonie potępione, co niewiarę i ciemność na dzieci włożyły i tych, którym starczyło do pół-zbrodni siły, a cały grzech przez wieki niosą na ramionach. A ja spośród ciemności. 0, ja nie człowiekiem, ja tylko głosem bożym zbawionym od piekieł, któremu – odciętemu od ust wzdętych nieba – czynów boskich nie stało, a ludzkich nie trzeba. |