Czekasz mamo
Czekasz na mnie mamo,
cała w czerwieni; szminka
weszła głęboko pod skórę
udając krew. Lepiej nic nie pamiętać,
niż cucić wspomnienia zimną wodą z kranu.
A potem ściskać je za rękę
badając uciekający puls.
Wszystko stygnie,
wytrzeszczone oczy Boga
zatopione w szklance wody
nie przynoszą żadnej ulgi.
Światło razi w oczy. Przesłuchujesz życie
już dwunastą godzinę z rzędu. Prawdy nie ma,
to bujda, że przed śmiercią
mówimy bez przerwy dzień i noc
zatopieni w wyrzutach sumienia.
Łzy jak wody płodowe obmywają ciało;
wiążę supły na chusteczce do nosa –
to po to byś pamiętała,
o niewyrównanych rachunkach
ze ślepym losem.
Twoi kochankowie stoją nadzy w przedpokoju,
czytają „Kapitał” Marksa i ” Mały Testament” Villona.
Przecierają oczy, piszą coś na dłoni,
chowają w ustach zaciśnięte pięści,
bezsilni przegryzają wargi.
Wolisz tradycyjny pogrzeb;
trumna niesiona na ramionach,
czy też rodzinne żale
zatknięte jak wachlarz w butonierce,
i kremację. Schody do nieba
pewnie są strome;
przy poręczy zostawię ci kule,
i chodzik.
Już nie długo spotkasz się
z pełnym zrozumieniem.
Powiedz babci, że podlewam kwiaty,
przekaż ojcu, że nie wzięli mnie do wojska
z powodu platfusa.
Dziewczyny z klasy stoją wzdłuż ulicy,
oddałyby się
za tą jedną wspólną ostatnią noc;
ich jaskrawoczerwone wargi lśnią w ciemnościach,
łaszą się do nóg. Nad ranem wrócą do siebie,
zmyją makijaż, znowu będą udawać nasze matki,
wyjmą lusterka przeglądając się w sobie.
Nad ranem listonosz przyniesie twoja ostatnią wolę.
Przypomnij mi tylko, na którym kanale
będą nadawać wspomnienia
o moim niepokalanym poczęciu.
Wiesz, śmierć jest płytka,
możesz ją przejść
po śladach
tych, którzy byli tu przed Tobą.
albo na wspak.
Pamiętaj, ona jest w nas
wiecznie żywa.