Elegia – Dziennik mojej tęsknoty
Pod Twoją nieobecność schodzą się słowa i obrazy
piętrząc się po środku pokoju jak nagie skały.
Przebudzony wspinam się na ich szczyt.
Księżyc rozjaśnia wydmy prześcieradeł układając je
w piktogramy miłości i tęsknoty.
Za oknem chmury ścielą niebo do snu.
Moja bezsenność ofiarowana Tobie wyczekuje świtu.
Przykładam dłoń w puste miejsce po nas –
czuję przepływające przez palce ciepło,
przymykam powieki. Ostatni nasz spacer
uwięziony w moich oczach zostawiam dla Siebie.
Deszcz kaligrafuje na szybie ślady moich myśli. Wiersze
biegną tam i z powrotem po łące znaczeń;
słyszę z daleka odgłosy zwodzonych mostów mojej wyobraźni –
łączą brzegi mojej samotności. Myślę, jak głęboko
tkwi w nas zmęczenie, gdy sięgając wzrokiem gwiazd
nie potrafimy wyobrazić sobie ciepła odwiecznej mądrości, wspólnoty i
braterstwa. Jest po dziesiątej.
Kolejna noc wygasza smugi światła; zapalam świece,
włączam Ninę Simone. Od początku
uczę się Twojej nieobecności na pamięć.
Kończę kolację siedząc z podkurczonymi nogami na kanapie,
wyczuwam pod palcami wypukłości cienia. Byłaś tuż obok,
zamykam oczy tak by kontury Twojego ciała
weszły we mnie do końca
albo na całe życie.
Kiedy rano ćwiczę tybetańskie rytuały podświadomie
robię miejsce…potem wieczorem kładę się obok
i chłonę ciszę.
Widzę Cię – siedzisz przed oknem w dresach i w bluzce
przez którą prześwitują piramidki sutek; kwitnące pączki magnolii.
Przysuwam fotel tak blisko jak potrafię;
siadam delikatnie by nie zdmuchnąć płomienia.
O północy mija mnie kolejny dzień.