Nakrywam Cię
Nakrywam Cię we śnie i odkrywam codziennie inaczej.
Rozmawiam z Tobą bez słów od brzegu łóżka aż po podłogę,
czuję bezbronność Twoich warg w metrycznym ziemskim akwarium.
Mówimy oczami; powieki przysiadają na parapecie – nieruchomo
obserwując senne dalekie szczyty gór z których nie zdjęto jeszcze
lodowych czap. Witamy się z niepełnoletnimi zawiązkami mchów.
Zieleń coraz gwałtowniej wchodzi po rynnie na poddasze
obserwując absolutną pustkę widocznych w oddali łąk.
Raz po raz ślady niespełnionej wiosny przebiegają nam drogę.
Przyszyły do nas bazie pomiędzy jednym życiem a drugim
wszyte w wotywne chorągwie sadów. Jest w nas czas na magię przestrzeni,
na powtórne życie zaklęte w poprutych ściegach swetrów.
Ostatnie chłody wkładamy między wiersze.
O północy przybyły do nas oniemiałe zimnem kiście
oszronionych czereśni – krwawych i soczystych.
Przeskakiwaliśmy przez nie trzymając się za ręce.
Zza komina, przez ciemne pogrubione szkło naszych pragnieniach,
śledził nas nieboskłon
aż do białego rana.
Odradzają się w Nas – w ciągu dnia i nocy
klucze Królestwa
na lepsze jutro.